Miłe złego początki...
Odsłony: 10Ten rok miał być rokiem powrotu do fantastyki jako głównego mięsa czytelniczego. Pięknie zaczęłam - od spaśnych tomiszczy Abercrombiego, przez ksiązki Ćwieka, z którymi nie miałam wcześniej przyjemności. Przeczytałam jeszcze kilka tytułów, których nie chce mi się wymieniać, bo postanowiłam się streścić. A później zaczęły się schody - i nie mówię tu o sesji, która chyba każdego boli, zwłaszcza jeśli egzamin z literatury jest podwójny i jednym z elementów jest Młoda Polska i Kasprowicze, Tetmajery i inne Przybyszewskie....
Czas zawsze da się ukraść... Nawet jeśli się nie da, można próbować. Od czego jest autobus i przerwy uczelniane, kolejki na przykład do dziekanatu (to, co się dzieje tam, to czysty nierząd, do tego patrzą na czytających, jakby zbiegli od czubków). Jest co kraść. I wtedy pojawia się monomania... Czyli niezdrowe upodobanie do książek jednego autora - zaczynając od jednej, człowiek pogrąża się coraz głębiej. I czyta, aż przychodzi ten moment, że nie ma juz książek szanownego twórcy/ twórczyni w języku mym ojczystym. Dalej nie brnę, chyba, że akurat mam wakacje lub ciężką grypę. Wtedy mogę próbować.
Wracając do monomanii, to jest złośliwe i walczyć się z tym nie da. Pół biedy, jak dotyczy autora, ale jak włącza się monogatunkowość, to jest już niedobrze. Przeżyłam to zjawisko w zakresie fantasy (dawno temu). Kryminału, horroru i thrillera, a nawet pewnych kategorii romansu. Powieści historycznej również. Teraz chętnie przywołałabym sobie tę fantastyczną monomanię, ale cóż zrobić, jak pojawił się Singer. I Andrzejewski. I znów Vidal, a jak znam zycie, i przeczytam coś Steinbecka, to historia sprzed kilku lat się powtórzy. Autor „Smutnej historii braci Grossbart”, którą czytam teraz, chyba niczego więcej po polsku nie wydał. Szkoda, gdyż podoba mi się i wpędziłaby mnie w monomanię, gdyby istniała taka możliwość. Chociaż.. średniowiecze to ciekawa epoka jest, do tego przydatna aktualnie.
Ludzie, którzy na swoich blogach tutaj piszą o przeczytanych przez siebie książkach, robią kawał dobrej roboty dla takich istot jak ja, które nie mają czasu na szukanie po recenzjach. Popatrzę sobie na pewne blogi, poczytam, podumam. Pozazdroszczę motywacji i mobilizacji, oraz umiejętności ciekawego i zwięzłego opisu (marzenie). Zanotuję co trzeba. W minionym roku przegrałam jubileuszową edycję Pojedynku na Ksiązki, toczonego z koleżanką. Ponieważ nie liczę lektur uczelnianych, odpadło mi jakieś 40 pozycji. W tym roku trzeba spisać się lepiej i jak na razie idzie mi to całkiem nieźle – Singer pisał dużo opowiadań, w cienkich książeczkach wydawanych, zatem licznik mi się nabija. Ale i spaślaki czekają.
I oto przyuważyłam w bibliotece nowe dzieło tandemu Preston i Child. Pendergaście, mógłbyś wreszcie umrzeć albo zrobić cos spektakularnego. Trzeba zamówić i przeczytać, co zapewne sprawi, że będę sobie chciała to i owo przypomnieć.
Bo niektórych rzeczy nie da się przeczytać jedynie raz. Nie tylko z racji sklerozy.