Z pamiętnika młodej prokrastynatorki
W działach: prokrastynacja | Odsłony: 1830nie rób nic -> czuj się winny -> panikuj na myśl o przyszłości -> czuj się bezsilny -> nie rób nic -> ...
Życie emocjonalne prokastynatorów idealnie opisuje cykl przedstawiony na załączonym obrazku.
Prokrastynujemy przy użyciu seriali, gier, książek, czasem wręcz zmywania naczyń czy odkurzania - wszystko, byle nie musieć myśleć o przerażających zbliżających się deadline'ach i zaległych zadaniach. Unikanie i odkładanie na później obowiązków zaczyna powodować koszmarne poczucie winy. Z całych sił udajemy, że nic strasznego się nie dzieje, aż do najostatniejszej chwili, kiedy to w panice rzucamy się do zaległych zadań. W najlepszym przypadku wypełniamy je tylko częściowo i byle jak, lecz zwykle w poczuciu bezsilności poddajemy się od razu, aż do następnego przebiegu pętli.
Po wszystkim, czyli gdy mija termin wykonania zadania, niezależnie od stopnia jego ukończenia odczuwamy ulgę połączoną z ogromnym zdziwieniem ("dlaczego pozwoliłam na to kolejny raz?") i składamy samym sobie solenne obietnice poprawy. Oczywiście tylko po to, by przy następnym ważnym zadaniu powtórzyć dokładnie ten sam schemat.
Wszystko to następuje w efekcie perfekcjonizmu i podświadomego nastawienia "jeśli nie mogę tego zrobić idealnie, to na wszelki wypadek nie będę nawet próbować". Wielkie projekty są zbyt przerażające, by w ogóle się za nie zabierać, odkładamy je na potem, spirala prokrastynacji się nakręca, aż w końcu nawet zupełnie małe rzeczy urastają do rangi niewykonalnych. Popadamy w pętlę totalnego zniechęcenia i niemocy.
Tkwiłam w takiej pętli przez jakieś kilkanaście miesięcy.
Nie polecam.
Na początku jest niby normalnie. Człowiek wyprowadza się z domu, zaczyna studia, próbuje być samodzielny, robić sobie obiady, prać pranie and stuff. Wszystko wydaje się działać prawie zupełnie dobrze. Aż okazuje się, że OJEJ, PRACA JEST TRUDNA. Męcząca, nieprzyjemna i w ogóle. Rozpoczyna się unikanie obowiązków posuwające się coraz bardziej do granic absurdu.
Widząc rosnące stosy niepozmywanych naczyń i nierozwiązanych zadań zaczęłam zwyczajnie od poganiania samej siebie: "pracuj, bitch". Szybko jednak stałą odpowiedzią stało się "lol nope", a nad ogarniętością zwyciężało bezmyślne siedzenie i oglądanie Zagubionych. Zawaliłam masę rzeczy, nie zdałam ważnego egzaminu. Zaczął się drugi semestr, a ja popadłam głęboko w hardkorowe prokrastynowanie.
Próbując racjonalizować swoje zachowanie i porażki upierałam się, że NIE MAM CZASU na pracę. Co z tego, że spędzam wiele godzin dziennie na rzeczach absolutnie pozbawionych znaczenia. NIE MAM CZASU na naukę, NIE MAM CZASU na spanie, NIE MAM CZASU na swoje zainteresowania. Jestem bardzo zajęta - siedzeniem i czekaniem, aż już będzie po deadlinie.
Po iluś przebiegach pętli człowiek uświadamia sobie, że jednak ma problem. Że to chyba jednak nie jest normalne, tak sobie leżeć, grać w jakieś PokeMMO i czuć się totalnym śmieciem, który nie jest w stanie wstać i zrobić sobie kanapki. Taaa. Potrafiłam siedzieć całymi godzinami - ba, dniami - starając zapomnieć o tym, że jestem głodna, ponieważ zdobycie pożywienia wydawało mi się zbyt wymagającym questem.
Jako prawdziwy nerd zaczęłam oczywiście szukać pomocy w internetach.
I na bogów, czego to nie próbowałam.
Próbowałam Getting Things Done. Raczej nie działa. Za dużo wysiłku wkładałam w samo organizowanie sobie pracy. W efekcie po przeżonglowaniu wszystkimi tymi zadaniami z różnych list myślałam "uff, skończone! to teraz pójdę grać w Torchlighta, wszak totalnie mi się należy". Jeśli chodzi o wykonywanie rzeczywistych zadań, efekt jest bardzo słaby. Dodatkową wadą GTD jest ustalanie sobie długoterminowych celów. Dla prokrastynatora nie skutkuje to zwiększoną motywacją do działania, a raczej staje się dodatkową przyczyną stresu i strachu przed porażką.
Próbowałam różnych prostych task-list i kalendarzy. Masz questa, zapisz go sobie w odpowiednim terminie, voila. Faktycznie zaczęłam niemrawo coś tam robić. Niestety jak się okazało po paru tygodniach, głównym efektem istnienia task-listy było to, że szybko uzbierał mi się na niej przytłaczający stos zadań zaległych. Zaczęłam myśleć: "po co mam się starać, jeśli zadania po prostu nigdy się nie kończą? mam się zapracować na śmierć?". Quest pod tytułem "wykonaj wszystkie zadania z listy" stał się zbyt wielki, by w ogóle próbować się za niego zabrać. Stąd już prostą drogą doszłam do nierobienia niczego.
Próbowałam mechanizmów opartych na grywalizacji. Jakiś miesiąc trwała krótka przygoda z DailyChallenge - stroną codziennie wysyłającą użytkownikowi jakiś mały challenge, który ma na celu poprawić jego zdrowie fizyczne i/lub emocjonalne. Rzeczy w stylu "zjedz dziś czerwone warzywo", "kup sobie kwiatek w doniczce", "zrób 15 przysiadów", "opowiedz komuś zabawną historię". Z entuzjazmem zabrałam się za wykonywanie prostych zadań niemających tak naprawdę najmniejszego sensu - tylko po to, by poczuć się choć trochę lepszą i bardziej ogarniętą osobą. "Hej, patrzcie na mnie, zjadłam czerwone warzywo, może jeszcze nie wszystko stracone!". Nie pomogło mi to w nauce. DailyChallenge jest niezły, jeśli chodzi o podrzucanie "pomysłów na lepsze życie", ale nie jeśli chodzi o rozwiązywanie już istniejących problemów.
Przeczytałam dziesiątki artykułów na temat prokrastynacji, automotywowania się, zarządzania kosztami, produktywności. Z każdego z nich starałam się czerpać dobre rady, motywację i siłę, choć większość nie pomogła mi wcale.
Wielokrotnie wypowiadałam prokrastynacji wojnę generalną i wielokrotnie ją przegrywałam. Nie bez powodu moje fejsbukowe zdjęcie profilowe pochodzi z komiksu o dzielnym motylku. Były momenty, kiedy zrobiłabym wszystko, żeby tylko zmotywować się do pracy, nauczyć się, jak być normalnym człowiekiem i przede wszystkim w końcu przestać czuć się jak szmata. Włożyłam w to naprawdę mnóstwo wysiłku.
Myśląc o prokrastynacji trzeba zrozumieć, że problemem nie jest w niej słaba silna wola. Chodzi raczej o niewłaściwe ukierunkowanie energii: zamiast wykonywać zadania, człowiek skupia się całkowicie na ich ignorowaniu. Mimo że w ostatecznym rozrachunku jest to nie dość, że oczywiście szkodliwe, to jeszcze o wiele bardziej męczące.
Unikanie pozmywania naczyń z racjonalnego punktu widzenia nie jest warte wielu dni czucia się jak potwór. Dlatego prokrastynację należy uznać za zaburzenie psychiczne - prowadzi ona wcale nie do radosnego lenistwa, a do ogromnego stresu i niecelowego autowyniszczenia jednostki. I tak jak depresji nie da się przerwać słowami "hej, ale pomyśl, że życie jest piękne i przestań być smutny", tak na prokrastynację nie pomoże nawet najbardziej stanowcze "ogarnij się i po prostu to zrób".
Cytując Hyperbole and a Half:
- If you leave it there, you are a SHAMEFUL, EMBARASSING MENACE.
It usually doesn't work right there.
- Okay. I'm a shameful, embarassing menace.
Sometimes it doesn't work for days.
- Is the shame starting to feel oppresive yet?
- Yes.
- ...so why aren't you doing anything?
- ...because I don't want to do anything more than I don't want to hate myself.
Wracając do mojej dramatycznej historii. Metaprokrastynacja polegająca na szukaniu magicznego lekarstwa w dłuższej perspektywie niczego nie zmieniła. Mimo że jakimś nieludzkim waleczno-panicznym zrywem udało mi się pozaliczać egzaminy w drugim semestrze, de facto moja ogarniętość i psychika nadal była w rozsypce. W wakacje nie udało mi się załatwić bardzo wielu spraw, którymi chciałam się zająć. Nie miałam czasu.
W trzecim semestrze przeprowadziłam się i zaczęłam kinda nowe lepsze życie. Weekendowe wyjazdy, niespanie po nocach i nieodpowiedzialność skutecznie doprowadziły mnie jednak do tego, co zwykle: przerażonego wpatrywania się w deadline'y niczym w światła zbliżającej się ciężarówki.
Nadchodzi sesja zimowa. Nie zamierzam kolejny raz czekać, aż zostanie ze mnie mokry nieszczęśliwy placek. Moje życie jest w miarę stabilne, otrzymuję wiele wsparcia. Najwyższy czas skorzystać z doświadczeń i ogarnąć się naprawdę. Tak, tak - wypowiadam kolejną wojnę, ale tym razem nie rzucam do rozpaczliwego starcia wszystkich sił naraz. Walczę ze swoją klątwą powoli i metodycznie.
Póki co pomaga mi w tym Habit RPG. Projekt łączy w sobie najlepsze cechy task-list i grywalizacji i mimo że zdecydowanie brakuje mu paru istotnych funkcjonalności, nie sposób odmówić tym istniejącym skuteczności. Po tygodniu korzystania jestem niezwykle zadowolona. Wiele zmian w moim zachowaniu zaszło praktycznie z dnia na dzień. Planuję swoje działania, działam, żyję aktywnie i zaczynam się wręcz zastanawiać - "czy tak czują się normalni ludzie?". Jest dobrze. ; )
Choć po tak krótkim czasie trudno powiedzieć wiele, spróbuję określić, na czym według mnie polega magia. Habit RPG działa jako źródło funu, dobrego samopoczucia i motywacji przede wszystkim ze względu na to, że zlicza każdy codzienny akt zwycięstwa nad samym sobą. Może projekt typu "napisać magisterkę" wydaje się wielki i przerażający, ale działania w stylu "wpisanie czegoś do kalendarza", "odkurzenie pokoju" albo "30 minut nauki" wyglądają zupełnie niewinnie, za to nagromadzone w postaci expa i złota wydawanego na nagrody dają poczucie, że zrobiliśmy jednak coś rzeczywistego. Nic tak nie poprawia nastroju jak poczucie, że powoli, małymi krokami, ale jednak, wyzwalamy się z otchłani totalnej niemocy.
Jestem obecnie na etapie wielkiego zadowolenia z siebie i jednocześnie zmęczenia zadaniami, które nagle zaczęłam rzeczywiście wykonywać. Staram się przede wszystkim nie popaść z powrotem w złe nawyki, pamiętając jednak przy tym, że nawet jednorazowe danie sobie na luz nie jest jeszcze całkowitym pogrążeniem się. Tak naprawdę najstraszniejszym złym nawykiem jest doprowadzanie się do paniki i rozpaczy nad własną niemocą. Dużo wysiłku jeszcze przede mną, ale jak na razie wygrywam.
Na koniec krótki wniosek i garść porad dla nieszczęśników podobnych mi sprzed pół roku.
Podstawą walki z prokrastynacją nie jest "doing stuff". Najważniejsze, by wydostać się z pętli samozniszczenia, to znaczy: poczuć się dobrze. Przeciętny człowiek na ogół jest w stanie wykonywać swoje obowiązki w rozsądnych terminach. Celem więc nie tyle jest samo wykonywanie obowiązków, co odzyskanie zdrowia psychicznego. Ogarnięte działania są tylko środkiem do tego celu.
- Spróbuj porzucić perfekcjonizm na rzecz myślenia, że "dostatecznie dobrze" to lepiej niż "wcale".
- Wszystko, co możesz zrobić natychmiast - odpowiedź na maila, kontakt z kimś, wyszukanie informacji, przemieszczenie rzeczy z miejsca na miejsce - rób natychmiast. Unikaj gromadzenia się dziesiątek małych zadań, o które potem trzeba będzie się martwić. Walcz z nawykiem odkładania wszystkiego na później.
- Staraj się odrywać od stałych zajęć, które powodują tylko niepokój i poczucie winy, a żadnych pozytywnych uczuć (u mnie było to wielogodzinne scrollowanie internetów, granie i pozbawione sensu niespanie) na rzecz czegokolwiek, co jest jednocześnie miłe i rozwijające (np. czytanie, pisanie, rozmowa, spacer, sport) albo jakiegokolwiek prostego zadania (np. przygotowanie posiłku, wyjście do sklepu, sprzątanie). Jeśli już musisz unikać realnej pracy, rób to z pozytywnymi myślami, zajmując się dosłownie czymkolwiek, co uważasz za sensowne. Jeśli wykonując jakąś czynność czujesz niepokój - przerwij ją, rozejrzyj się wokół i zajmij czymś bardziej właściwym.
- Obniżaj koszty pracy, podwyższaj koszty marnowania czasu. Zmieniaj otoczenie na nierozpraszające i sprzyjające produktywności. Jeśli masz taką możliwość - pracuj poza domem. Jeśli pracujesz przy komputerze, stwórz sobie oddzielne konto użytkownika do pracy, a na koncie głównym ustaw długie i skomplikowane hasło.
- Nie stawiaj sobie wielkich przerażających celów, staraj się myśleć z dnia na dzień. Jeśli masz duży projekt do wykonania w konkretnym terminie, odpowiednio wcześniej ustal, że każdego dnia poświęcisz mu np. pół godziny. W ten sposób zamiast myśleć o całym wielkim zadaniu będziesz mógł się skupić na niewielkim queście "pół godziny dzisiaj".
- Nie dokładaj sobie stresu i dodatkowych zadań. Staraj się myśleć tylko o sprawach najważniejszych, te mniej ważne spokojnie odkładaj na później albo na nigdy. Mierz siły na zamiary i planuj tylko zadania, które naprawdę zamierzasz wykonać w najbliższych dniach. Po co umieszczać na liście zadań "remont", za który i tak zabierzesz się najwcześniej za pół roku? Nie musisz nagle naprawić całego swojego życia. (Ta i powyższa rada są sprzeczne z filozofią GTD.)
- Nie dawaj sobie możliwości decydowania, czym się zająć tu-i-teraz. Planuj, co będziesz robić w jakich godzinach następnego dnia - może to być nawet ogólny zapis "11-12 produktywność, 12-13 odpoczynek". Kontroluj czas poświęcany w ciągu dnia na poszczególne czynności. Spróbuj użyć rozszerzeń do przeglądarki kontrolujących czas spędzany na stronach typu FB czy reddit.
- Nie karaj się za złe zachowanie (nie popadaj w poczucie winy), ale nagradzaj za dobre. Staraj się zauważać każde podjęte przez siebie pozytywne działanie - notuj je, gratuluj sobie w myślach albo jedz czekoladę w nagrodę.
Powodzenia.
PS Następna notka w całości dotyczyć będzie Habit RPG - kiedy się już z tą stroną lepiej zapoznam, postaram się przeanalizować jej działanie. Stay tuned.