Asterix na olimpiadzie
Wyobraźmy sobie taką oto historię:
Potęga starożytnego Rzymu dominuje praktycznie w całej Europie. Juliusz Cezar jest imperatorem wszystkiego co widzi i wszędzie czuje się jak w domu. No, prawie wszędzie – jedna galijska wioska wciąż pozostaje niepodbita. Czemu? Odpowiedź znana jest praktycznie wszystkim żyjącym Europejczykom (a już z pewnością, wszystkim Francuzom) – dzielni Galowie są w posiadaniu magicznego napoju, który daje im nadprzyrodzoną siłę i sprawność fizyczną. Gdy połączy się ów magiczny dekokt z męstwem i brawurą mieszkańców wspomnianej wioski, otrzyma się mieszankę wybuchową. A podstawowy składnik tej mieszanki to dwóch najsławniejszych Galów powołanych do życia dzięki wyobraźni Rene Goscinnego i Alberta Uderzo: Asteriks i Obeliks. Naturalnym jest, że tak znane komiksowe postaci prędzej czy później zawitają na srebrny ekran.
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
No i zawitali! Już trzykrotnie, jeżeli nie będziemy liczyć produkcji animowanych. Wojowniczy Galowie najpierw podbili serca miłośników kina bardzo dobrą komedią Asteriks kontra Cezar by niechybnie powrócić w Asteriks: Misja Kleopatra , osiągając kolejny kinowy sukces. Oba filmy zdobyły szerokie uznanie i dobre recenzje – nie ma się zresztą czemu dziwić, produkcje prezentowały sympatyczny humor i naprawdę wiernie odwzorowywały komiczne i zwichrowane realia komiksu. Na kolejną odsłonę trzeba było czekać aż 6 lat! Film zapowiadany jako największa europejska produkcja wszech czasów nie powinien przynieść zawodu. Niestety, rzeczywistość bywa brutalna.
Asteriks na Olimpiadzie pod reżyserią panów Thomasa Langmanna oraz Frederica Forestiera jest po prostu słaby. Zanim jednak przejdziemy do wytykania wad, kilka słów o samym filmie. Nasza wesoła parka Galów nie będzie grać tym razem głównych ról, gdyż na bok odepchnięci zostali przez swojego współziomka, Romantiksa, jak i przez lalusiowatego, zdradliwego, idiotycznie chichoczącego Brutusa. Czemu tak? Ano temu, że Romantiks zakochał się w greckiej księżniczce, która uczucie z werwą odwzajemnia. Niestety, problem polega na tym, że ma być zeswatana właśnie z Brutusem. Jest tylko jedna szansa na zmianę swojego przeznaczenia. Sprytna księżniczka ogłasza (rzekomo zgodnie z tradycją), że poślubi tylko i wyłącznie zwycięzcę Olimpiady. Jak mus to mus! Romantiks musi wybrać się na Olimpiadę i ją wygrać. Naturalnie nie bez pomocy Asteriksa, Obeliksa i Panoramiksa. Praktycznie rzecz ujmując tutaj fabuła się kończy. A zaczynają się gagi. Czy dobre? Cóż, różnie to bywa.
Ale głupi ci Rzymianie...
Powiedzmy sobie szczerze: kto spodziewa się rozbudowanej i inteligentnej fabuły po komedii zrealizowanej na bazie humorystycznego komiksu? Fabuła jako taka występuje więc po to, by móc wcisnąć odpowiednią dozę dowcipów i skeczy w określonym porządku. Na to mogę się zgodzić. W końcu do kina wybrałem się dla otrzymania solidnej dawki ubawu.
Czy nowiutki Asteriks nam go daje? Ogólnie rzecz ujmując – tak, i to całkiem sporo. Dowcipy wszelakiej maści i smaku dosłownie wysypują się z ekranu co ma swoje wady i zalety. Podstawową wadą jest to, że spora doza owych gagów jest raczej żenująca, nieśmieszna i oklepana, więc mogą co najwyżej doprowadzić publikę do gorzkich uśmiechów. Niestety, kiedy Brutus zawołał do księżniczki "moja ty extra virgin", odczułem pewien wewnętrzny niesmak. Ani to śmieszne, ani z pomysłem. Na szczęście pośród zalewu tanich numerów trafiają się również perełki. Jak zwykle doskonale sprawia się Gerard Depardieu w roli Obeliksa, cudownie komiczni są wszyscy pretorianie Brutusa. Sam Brutus też potrafi przyjemnie zaskoczyć, a jest to postać która pojawia się na ekranie najczęściej. Niektóre gagi mogłyby być naprawdę świetne, gdyby nie były tak nachalne. Jak na przykład numer z mieczem świetlnym. Nie musieli od razu nim wymachiwać, sama jego obecność była zabawna! Ogólnie rzecz ujmując, można przy filmie troszkę się pośmiać. Niestety, byłoby to zdecydowanie za mało gdyby nie...
Cezar się nie starzeje...
On tylko... dojrzewa! Gdyby nie Alain Delone w roli Cezara. Bogowie ciemności, on stworzył film! Dla tego pana, dla jego niesamowitego monologu i genialnej gry aktorskiej warto kupić bilet. Podczas jego występu przed lustrem co najmniej kilkanaście przepon eksplodowało na sali kinowej. Ani jedna para oczu nie pozostała sucha, a rozrywający rechot trwał jeszcze przez ładne kilka minut po zakończeniu owej sceny. Tutaj na oklaski zasługuje również Daniel Olbrychski za wyśmienite zdubbingowanie genialnego Delone'a. Zaś ów wspaniały tekst zapamiętam do końca życia i z pewności sam w wieku lat siedemdziesięciu stanę przed lustrem, by wypowiedzieć ów cudowny monolog. Zresztą, Cezar błyszczy przez cały film – aż szkoda, że nie pojawia się w nim za często. Szkoda jeszcze większa, że w poprzednich częściach Asteriksa postać Cezara nie była grana przez Alaina. Jeżeli już jesteśmy przy zmianach personalnych w rolach, to ze smutkiem stwierdzam, iż Clovis Cornillac całkowicie nie pasuje do roli małego, sprytnego Asteriksa. Czuje się w tej roli obco, przez co wypada raczej kiepsko. Daleko mu do Christiana Claviera, który był idealnym Galem.
Jak to bywa z takimi komediami, praktycznie wszystko zależy od dubbingu. Miałem możliwość zapoznania się zarówno z językowym oryginałem (Oui, je parle francais!), jak i z polskim odpowiednikiem. Borys Szyc to Brutus idealny, w końcu to nie on odpowiada za niektóre błędy dubbingu i głupawe dowcipy w ten sposób powstałe. Świetnie wczuwa się w tę rolę, jego maniakalny rechot jest zabójczy i aktualnie nie mogę sobie wyobrazić innego polskiego aktora, który tak dobrze zdubbingowałby tak zwichrowaną postać. Daniel Olbrychski już swoją pochwałę otrzymał, pozostali aktorzy też trzymają niezgorszy poziom. Słowem, nie ma na co narzekać. Ale też nikt peanów pisać nie będzie.
Cóż jeszcze należałoby dodać? Ach, muzyka, zdjęcia, kostiumy, grafika! Wszystko jest. No, i to praktycznie wszystko co można na ten temat powiedzieć, gdyż Asteriks na Olimpiadzie w tym względzie w żaden sposób nie różni się od swoich poprzedników. Każdy powyższy aspekt jest tak ukształtowany, by film jak najbardziej przypominał komiksowy pierwowzór. Tak więc wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pytanie brzmi: skoro nic się nie wyróżnia, to w co wpakowano ten naprawdę spory budżet? Odpowiedź brzmi: w pokaz gwiazd francuskich i europejskich! Praktycznie cały film jest czymś w rodzaju wybiegu dla gwiazd, i to nie tylko tych ekranowych. Przerażający jest finał filmu, kiedy reżyserom puszczają wodze fantazji, i na tradycyjnej końcowej uczcie pojawia się zupełnie znikąd istna plejada gwiazd i gwiazdeczek! Pojawia się nawet Shaquille O'Neal w roli siebie samego. Do dziś nie odkryłem czemu miał służyć ten tragiczny zabieg, który tak popsuł i tak nie najlepszy odbiór filmu.
Podsumujmy. Otrzymujemy, już po raz trzeci, nieco bzdurną komedyjkę z Galami i głupimi Rzymianami, przewijającymi się w tle. Cała produkcja obfituje w gagi i dowcipy, szkoda tylko, że zaledwie niektóre pośród nich są warte uwagi widza. Reżyseria serwuje nam głupiutką fabułę oraz plejadę gwiazd, której zadaniem jest po prostu się pokazać. Na dodatek cała realizacja filmu jest po prostu niezła. Nie ma więc elementu, który zasługuje na ewidentną pochwałę. Za wyjątkiem rewelacyjnego Alaina Delone'a, reszta aktorów nie wywiera jakiegoś spektakularnego wrażenia na widzu, ba, niektóre zmiany w rolach są wręcz nietrafione. Czy po takim podsumowaniu mogę ów film polecić? Ano nie za bardzo. Jest to po prostu filmidło, dość mdłe i nijakie, które posiada kilka naprawdę zabawnych momentów, tonących jednakowoż w zalewie chłamu. Jeżeli już, poleciłbym tylko monolog Cezara. Ale czy koniecznie do oglądnięcia w kinie? To już pozostawiam waszej opinii.
Ocena: 3 / 6
Potęga starożytnego Rzymu dominuje praktycznie w całej Europie. Juliusz Cezar jest imperatorem wszystkiego co widzi i wszędzie czuje się jak w domu. No, prawie wszędzie – jedna galijska wioska wciąż pozostaje niepodbita. Czemu? Odpowiedź znana jest praktycznie wszystkim żyjącym Europejczykom (a już z pewnością, wszystkim Francuzom) – dzielni Galowie są w posiadaniu magicznego napoju, który daje im nadprzyrodzoną siłę i sprawność fizyczną. Gdy połączy się ów magiczny dekokt z męstwem i brawurą mieszkańców wspomnianej wioski, otrzyma się mieszankę wybuchową. A podstawowy składnik tej mieszanki to dwóch najsławniejszych Galów powołanych do życia dzięki wyobraźni Rene Goscinnego i Alberta Uderzo: Asteriks i Obeliks. Naturalnym jest, że tak znane komiksowe postaci prędzej czy później zawitają na srebrny ekran.
No i zawitali! Już trzykrotnie, jeżeli nie będziemy liczyć produkcji animowanych. Wojowniczy Galowie najpierw podbili serca miłośników kina bardzo dobrą komedią Asteriks kontra Cezar by niechybnie powrócić w Asteriks: Misja Kleopatra , osiągając kolejny kinowy sukces. Oba filmy zdobyły szerokie uznanie i dobre recenzje – nie ma się zresztą czemu dziwić, produkcje prezentowały sympatyczny humor i naprawdę wiernie odwzorowywały komiczne i zwichrowane realia komiksu. Na kolejną odsłonę trzeba było czekać aż 6 lat! Film zapowiadany jako największa europejska produkcja wszech czasów nie powinien przynieść zawodu. Niestety, rzeczywistość bywa brutalna.
Asteriks na Olimpiadzie pod reżyserią panów Thomasa Langmanna oraz Frederica Forestiera jest po prostu słaby. Zanim jednak przejdziemy do wytykania wad, kilka słów o samym filmie. Nasza wesoła parka Galów nie będzie grać tym razem głównych ról, gdyż na bok odepchnięci zostali przez swojego współziomka, Romantiksa, jak i przez lalusiowatego, zdradliwego, idiotycznie chichoczącego Brutusa. Czemu tak? Ano temu, że Romantiks zakochał się w greckiej księżniczce, która uczucie z werwą odwzajemnia. Niestety, problem polega na tym, że ma być zeswatana właśnie z Brutusem. Jest tylko jedna szansa na zmianę swojego przeznaczenia. Sprytna księżniczka ogłasza (rzekomo zgodnie z tradycją), że poślubi tylko i wyłącznie zwycięzcę Olimpiady. Jak mus to mus! Romantiks musi wybrać się na Olimpiadę i ją wygrać. Naturalnie nie bez pomocy Asteriksa, Obeliksa i Panoramiksa. Praktycznie rzecz ujmując tutaj fabuła się kończy. A zaczynają się gagi. Czy dobre? Cóż, różnie to bywa.
Ale głupi ci Rzymianie...
Powiedzmy sobie szczerze: kto spodziewa się rozbudowanej i inteligentnej fabuły po komedii zrealizowanej na bazie humorystycznego komiksu? Fabuła jako taka występuje więc po to, by móc wcisnąć odpowiednią dozę dowcipów i skeczy w określonym porządku. Na to mogę się zgodzić. W końcu do kina wybrałem się dla otrzymania solidnej dawki ubawu.
Czy nowiutki Asteriks nam go daje? Ogólnie rzecz ujmując – tak, i to całkiem sporo. Dowcipy wszelakiej maści i smaku dosłownie wysypują się z ekranu co ma swoje wady i zalety. Podstawową wadą jest to, że spora doza owych gagów jest raczej żenująca, nieśmieszna i oklepana, więc mogą co najwyżej doprowadzić publikę do gorzkich uśmiechów. Niestety, kiedy Brutus zawołał do księżniczki "moja ty extra virgin", odczułem pewien wewnętrzny niesmak. Ani to śmieszne, ani z pomysłem. Na szczęście pośród zalewu tanich numerów trafiają się również perełki. Jak zwykle doskonale sprawia się Gerard Depardieu w roli Obeliksa, cudownie komiczni są wszyscy pretorianie Brutusa. Sam Brutus też potrafi przyjemnie zaskoczyć, a jest to postać która pojawia się na ekranie najczęściej. Niektóre gagi mogłyby być naprawdę świetne, gdyby nie były tak nachalne. Jak na przykład numer z mieczem świetlnym. Nie musieli od razu nim wymachiwać, sama jego obecność była zabawna! Ogólnie rzecz ujmując, można przy filmie troszkę się pośmiać. Niestety, byłoby to zdecydowanie za mało gdyby nie...
Cezar się nie starzeje...
On tylko... dojrzewa! Gdyby nie Alain Delone w roli Cezara. Bogowie ciemności, on stworzył film! Dla tego pana, dla jego niesamowitego monologu i genialnej gry aktorskiej warto kupić bilet. Podczas jego występu przed lustrem co najmniej kilkanaście przepon eksplodowało na sali kinowej. Ani jedna para oczu nie pozostała sucha, a rozrywający rechot trwał jeszcze przez ładne kilka minut po zakończeniu owej sceny. Tutaj na oklaski zasługuje również Daniel Olbrychski za wyśmienite zdubbingowanie genialnego Delone'a. Zaś ów wspaniały tekst zapamiętam do końca życia i z pewności sam w wieku lat siedemdziesięciu stanę przed lustrem, by wypowiedzieć ów cudowny monolog. Zresztą, Cezar błyszczy przez cały film – aż szkoda, że nie pojawia się w nim za często. Szkoda jeszcze większa, że w poprzednich częściach Asteriksa postać Cezara nie była grana przez Alaina. Jeżeli już jesteśmy przy zmianach personalnych w rolach, to ze smutkiem stwierdzam, iż Clovis Cornillac całkowicie nie pasuje do roli małego, sprytnego Asteriksa. Czuje się w tej roli obco, przez co wypada raczej kiepsko. Daleko mu do Christiana Claviera, który był idealnym Galem.
Jak to bywa z takimi komediami, praktycznie wszystko zależy od dubbingu. Miałem możliwość zapoznania się zarówno z językowym oryginałem (Oui, je parle francais!), jak i z polskim odpowiednikiem. Borys Szyc to Brutus idealny, w końcu to nie on odpowiada za niektóre błędy dubbingu i głupawe dowcipy w ten sposób powstałe. Świetnie wczuwa się w tę rolę, jego maniakalny rechot jest zabójczy i aktualnie nie mogę sobie wyobrazić innego polskiego aktora, który tak dobrze zdubbingowałby tak zwichrowaną postać. Daniel Olbrychski już swoją pochwałę otrzymał, pozostali aktorzy też trzymają niezgorszy poziom. Słowem, nie ma na co narzekać. Ale też nikt peanów pisać nie będzie.
Cóż jeszcze należałoby dodać? Ach, muzyka, zdjęcia, kostiumy, grafika! Wszystko jest. No, i to praktycznie wszystko co można na ten temat powiedzieć, gdyż Asteriks na Olimpiadzie w tym względzie w żaden sposób nie różni się od swoich poprzedników. Każdy powyższy aspekt jest tak ukształtowany, by film jak najbardziej przypominał komiksowy pierwowzór. Tak więc wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pytanie brzmi: skoro nic się nie wyróżnia, to w co wpakowano ten naprawdę spory budżet? Odpowiedź brzmi: w pokaz gwiazd francuskich i europejskich! Praktycznie cały film jest czymś w rodzaju wybiegu dla gwiazd, i to nie tylko tych ekranowych. Przerażający jest finał filmu, kiedy reżyserom puszczają wodze fantazji, i na tradycyjnej końcowej uczcie pojawia się zupełnie znikąd istna plejada gwiazd i gwiazdeczek! Pojawia się nawet Shaquille O'Neal w roli siebie samego. Do dziś nie odkryłem czemu miał służyć ten tragiczny zabieg, który tak popsuł i tak nie najlepszy odbiór filmu.
Podsumujmy. Otrzymujemy, już po raz trzeci, nieco bzdurną komedyjkę z Galami i głupimi Rzymianami, przewijającymi się w tle. Cała produkcja obfituje w gagi i dowcipy, szkoda tylko, że zaledwie niektóre pośród nich są warte uwagi widza. Reżyseria serwuje nam głupiutką fabułę oraz plejadę gwiazd, której zadaniem jest po prostu się pokazać. Na dodatek cała realizacja filmu jest po prostu niezła. Nie ma więc elementu, który zasługuje na ewidentną pochwałę. Za wyjątkiem rewelacyjnego Alaina Delone'a, reszta aktorów nie wywiera jakiegoś spektakularnego wrażenia na widzu, ba, niektóre zmiany w rolach są wręcz nietrafione. Czy po takim podsumowaniu mogę ów film polecić? Ano nie za bardzo. Jest to po prostu filmidło, dość mdłe i nijakie, które posiada kilka naprawdę zabawnych momentów, tonących jednakowoż w zalewie chłamu. Jeżeli już, poleciłbym tylko monolog Cezara. Ale czy koniecznie do oglądnięcia w kinie? To już pozostawiam waszej opinii.
Ocena: 3 / 6
Tagi:
Thomas Langmann | René Goscinny i Albert Uderzo | Frédéric Forestier | Asterix na olimpiadzie | Asterix i Obelix | Asteriks i Obeliks