Grand Budapest Hotel
Pokój z widokiem na przygodę
Autor: Karolina ZielkeJeśli chodzi o strukturę filmu, to jest ona właśnie szkatułkowa. Dla widza stroniącego od zwiastunów i opisów, zaskoczeniem mogą być szybkie zmiany dokonujące się wciąż w opowieści. Sama, wybierając się na seans przedpremierowy, nie do końca miałam pojęcie, jak rysować będzie się fabuła filmu, dlatego ze zdumieniem zdarzało mi się zastanawiać, czy to, co widzę na ekranie, to już główny wątek. Nie oznacza to jednak, że obrazem Andersona zawładnął chaos. Można raczej mówić o sporej dynamice, cechującej sposób prowadzenia narracji. Grand Budapest Hotel zabiera widza na iście wariacką przejażdżkę.
Akcja dzieje się w tytułowym Grand Budapest Hotel - niegdyś wspaniałym, renomowanym hotelu znajdującym się w fikcyjnej Zubrowce, gdzieś na wschodzie Europy czasu międzywojnia. Co ciekawe, choć film inspirowany jest twórczością austriackiego pisarza Stefana Zweiga, który jako przeciwnik faszyzmu wyemigrował z Austrii w 1934 roku, a w wyrazie protestu przeciwko hitleryzmowi popełnił wraz z żoną samobójstwo, trudno jest doszukiwać się w nim poważnego podejścia do historii tej części Europy. Owszem, narratorem jest Pisarz (Jude Law) cierpliwie wysłuchujący barwnych wydarzeń powiązanych z hotelem, jednak jest on raczej postacią romantyczną - w przeciwieństwie do Zweiga, który bez ogródek wypowiadał się na temat otaczającej go rzeczywistości.
Osobą snującą opowieść jest Zero Moustafa (Fahrid Murray Abraham, Tony Revolori), w młodości boy hotelowy na szkoleniu u doświadczonego konsjerża Monsieur Gustave'a (Ralph Fiennies). Jednak to właśnie ten ostatni jest gwiazdą najjaśniej święcącą zarówno w obrazie Andersona, jak i w samym hotelu. Na zewnątrz wcielenie elegancji i dobrych manier, niekwestionowany autorytet każdego pracownika hotelu oraz powiernik wstydliwych sekretów gości, sam skrywa wiele brudnych tajemnic. Sprawy komplikują się, kiedy Monsieur Gustave otrzymuje w spadku po pomieszkującej w hotelu Madame D. (ucharakteryzowana nie do poznania Tilda Swinton), bezcenny renesansowy obraz. Tegoż faktu oczywiście nie może puścić płazem walczące o rodzinną fortunę - niekoniecznie uczciwymi sposobami - potomstwo Madame D., wyglądem i zachowaniem przypominające członków rodziny Addamsów. Monsieur Gustave wraz z Zero wykradają obraz z posiadłości denatki. W pogoń za naszymi bohaterami wyrusza demoniczny Jopling (przyprawiający o dreszcze Willem Dafoe) pod przywództwem brata Dmitrija (cudnie bawiący się swoją rolą Adrien Brody), którym nie obce są brudne zagrywki i makabryczne techniki szantażu.
Aktorsko Grand Budapest Hotel jest wręcz wyśmienity. Jak zwykle u tego reżysera, gdzieś w tle przewija się parada znamienitych gwiazd, odgrywających pięciominutowe, acz głęboko zapadające w pamięć rólki. Można odnieść wrażenie, jakoby sam występ w filmie Andersona był dla aktorów wystarczającym zaszczytem, przesądzającym o przyjęciu choćby epizodycznej w nim roli. Świetnie spisuje się debiutujący na dużym ekranie Tony Revolori, ani trochę nie odstający kunsztem i jakością swojej kreacji od reszty obsady. Jego gra wnosi do obrazu sporo świeżości i slapstickowego humoru.
Znany ze swego charakterystycznego stylu wizualnego Anderson tym razem przechodzi samego siebie. Każda scena dopracowana jest do perfekcji. Czujne oko reżysera z pewnością pilnowało, by każdy szczegół znajdował się na swoim miejscu. Sama oprawa wizualna filmu jest tak bajeczna, że nawet, gdyby warstwa fabularna okazała się zawodem, i tak ciężko byłoby zaliczyć seans do nieudanych. Kunsztowna scenografia, wystawne kostiumy, symetryczna kompozycja kadrów, a także ogólna kolorystyka (tak ważna w filmach Andersona) stanowią prawdziwą ucztę dla oczu. Również pod względem muzycznym Grand Budapest Hotel prezentuje się fenomenalnie. Współpracujący wcześniej z Andersonem przy Moonrise Kingdom Alexandre Desplat, skomponował niezwykle przyjemną dla ucha, lecz nie "zagłuszającą" fabuły muzykę, cudownie podkreślającą nastrój filmu. Francusko-greckie pochodzenie kompozytora doskonale odbija się w stworzonej przez niego oprawie dźwiękowej, a efekt końcowy dodatkowo akcentuje baśniowy charakter obrazu.
Nieocenioną wartością twórcy Fantastycznego Pana Lisa jest jego niewątpliwe zrozumienie dla mechanizmów, jakie należy stosować, by opowiedzieć prawdziwie wciągającą opowieść. Nietuzinkowe postaci oraz spójność wykreowanego świata to elementy obowiązkowe przy tworzeniu historii, do której będzie się chciało powrócić. Filmy Andersona posiadają jednak mocny dodatkowy atut, swego rodzaju przewagę, jeśli chodzi o czynnik decydujący o tym, czy dobre wrażenia po seansie pozostaną na długo w pamięci widza. Chodzi mianowicie o autorską zabawę formą, która chwilami zdaje się być dla reżysera wręcz ważniejszą od fabuły. Jego perfekcjonizm w realizowaniu własnej, pokręconej wizji sprawia, że przez jednych kochany jest jako twórca nietuzinkowych, odrealnionych obrazów, a przez innych znienawidzony jako autor efektownych wizualnie wydmuszek. Nie ulega natomiast wątpliwości, że potrafi on kreować fantastyczne światy, zapraszające do siebie widza niczym ilustrowana księga z barwnymi i fascynującymi opowieściami, zachęcająca dziecko do podróży wgłąb wyobraźni. Tym właśnie jest Grand Budapest Hotel - nostalgicznym powrotem do nieistniejącej rzeczywistości, komediową baśnią dla dorosłych.
Reżyseria: Wes Anderson
Scenariusz: Wes Anderson
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Robert D. Yeoman
Obsada: Ralph Fiennies, Tony Revolori, Jude Law, Willem Dafoe, Adrien Brody, Edward Norton
Kraj produkcji: Niemcy, USA, Wielka Brytania
Rok produkcji: 2014
Data premiery: 28 marca 2014
Czas projekcji: 1 godz. 40 min.
Dystrybutor: Imperial - Cinepix