Spider-Man 3
Czyli jak zabić pająka powoli i boleśnie
Autor: Krysia 'konishiko' NahlikRedakcja: Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek
Założenie trzeciej części przygód człowieka-pająka jest tyleż proste, co potencjalnie efektowne. Oto bohater, który w końcu zdobył ukochaną kobietę i pogodził się ze śmiercią wuja, musi stawić czoła mrocznej stronie samego siebie oraz dowiedzieć się, że miłość nie jest taka prosta jak się wydaje, by w końcu pogodzić się ze światem i żyć długo i szczęśliwie. W zasadzie takiego pomysłu-samograja nie powinno się dać zepsuć. A jednak, Spider-Man 3 udowadnia, że nie tylko da się zepsuć dowolny pomysł, ale jeszcze zbić na tym grube kokosy.
Od razu zastrzegam, że komiksów o Spider-Manie czytałam tyle co nic i całą swoją wiedzę o uniwersum wynoszę z pierwszych dwóch fimów, które obejrzałam z przyjemnością, choć bez zachwytu.
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
Główne wątki są w filmie cztery i jest to przynajmniej o dwa za dużo. Pierwszy to związek Petera z Mary Jane, który nie wytrzymuje z jednej strony prozy życia, a z drugiej – ilości wody sodowej, która uderzyła do głowy przyjaznemu pająkowi z sąsiedztwa. Drugi to konfrontacja z Harrym Osbornem, niegdyś najlepszym przyjacielem Petera, poszukującym odwetu za śmierć swojego ojca. W trzecim okazuje się, że demony przeszłości nie śpią i że Spider-Man rusza dysząc żadzą zemsty za kolejnym (!) zabójcą swojego wuja. Czwarty zaś, poniekąd powiązanym z pozostałymi, to czarny glut z kosmosu oraz jego wpływ na psychikę młodych pająków i fizjonomię ambitnych dziennikarzy.
Zacznę od końca, czyli od wątku trzeciego, który można by sobie spokojnie podarować. Śmierć wujka Bena już przerabialiśmy i nie trzeba do niej wracać, żeby udowodnić, że zemsta prowadzi donikąd – to samo przesłanie wynika już z historii Harry’ego. Zaś zaangażowanie do niej dwudziestometrowego potwora ze zdemolekularyzowanego piasku nadaje jej cech wyraźnie komediowych i odbiera siłę wyrazu. Odnoszę wrażenie, że do scenarzysty przyszedł spec od efektów specjalnych i powiedział „Słuchaj szefie, czarne gluty z kosmosu to teraz żaden wyczyn, pajęcze sieci produkujemy od dawna, daj nam wyzwanie! Napisaliśmy super program do renderowania piasku, nie przyda się?” Na dodatek konfrontacja z potworem kończy się w sposób żenujący nawet w scenariuszu do RPG, a co dopiero w filmie.
Ale teraz po kolei. Nie oczekiwałam od Tobeyego Maguire’a popisów zaawansowanego aktorstwa, ale w tym filmie pobił sam siebie, co najbardziej kłuje w oczy w wątku miłosnym. Jest absolutnie nieprzekonujący i niezależnie od tego czy jest sobą, czy swoim mrocznym odbiciem chodzi z tym samym głupkowatym uśmieszkiem na twarzy, przez co widz ma wrażenie, że Spider-Man psychicznie zatrzymał się gdzieś w gimnazjum i dalej ani rusz. Nie wiem niestety, czy jakikolwiek aktor zdołałby zagrać przekonująco w historii, która raz próbuje być dramatem, innym razem farsą, a przez większość czasu i tak ogląda się ją jak brazylijską telenowelę pełną długich spojrzeń w dal i niemożliwie kiczowatych dialogów. Owszem, Peter Parker jest z założenia bohaterem nieco kiczowatym, ale są pewne granice. Kirsten Dunst gra kontarstowo bardzo dobrze, co w moim przypadku dało efekt uboczny ogromnej niechęci do tego głupiego ćwoka w roli głównej – miałam szczerą nadzieję, że przeciwnicy mu dobrze przywalą a dziewczyna go w końcu rzuci.
Harry jako nowy Goblin prezentuje się bardzo dobrze (ma nawet gustowniejszy od tatusia kostium) i jego polowanie na Spider-Mana jest ekscytujące i dynamiczne do chwili, w której zupełnie bez sensu wszystko się odwraca, tylko po to, by powrócić do stanu wyjściowego po godzinie filmu i kilku zupełnie niepotrzebnych scenach. Niestety, w finale okazuje się, że James Franco to też nie najlepszy aktor, wskutek czego końcówka jest już zupełnie nieprzekonująca i ociekająca kiczem..
Pora na gluta z kosmosu. Od razu przepraszam wszystkich czytelników komiksu, bo możliwe że w oryginale to była super historia, ale niestety na ekranie jest do obrzydliwości deus ex machinowa i w sumie też można by ją pominąć. Dla zobrazowania samych trudnych przejść wewnętrznych Parkera glut jest zupełnie zbędny. Jego sytuacja osobista, zawodowa i superbohaterska jest na tyle zaplątana, że powinna bez trudu uruchomić wystarczające pokłady negatywnych emocji. Niestety, okazuje się, że to nie wystarczy, glut jest konieczny do zintensyfikoiwania tych przeżyć. Wspominałam już, że Spider-Man nie posiada w tym filmie rozwiniętej psychiki, możliwe, że sam by nawet nie zauważył, w jakie gówno się wpakował. Efekty są opłakane – zachowanie Czarnego Pająka jest tak przegięte, że szybko zamienia się w mniej lub bardziej zamierzoną parodię. Dobry aktor pewnie by sobie z tym poradził, niestety Tobey Maguire nim nie jest, więc zamiast się z nim utożsamiać czy choćby porządnie pośmiać z jego wyczynów, pozostaje nam z zażenowaniem chować twarz w fotel kinowy, szczególnie przy pokazach wątpliwego mrrocznego seksapilu.
O samym Venomie, czyli drugim wcieleniu gluta nie ma w zasadzie co pisać. Pojawia się w filmie na jakieś piętnaście minut, co wydaje mi się zmarnowaniem ciekawie zapowiadającego się arcywroga, który na dodatek ma sensowne powody, by nienawidzić szczerze zarówno Spider-Mana jak i Petera Parkera. Ma akurat tyle czasu, by wygłosić kilka kwestii, niektórych zresztą całkiem niezłych, i poszczerzyć zęby.
Największą wadą Spider-Mana 3 jest przeładowanie. Poszczególne wątki rozłażą się, jest ich za dużo, i w rezultacie żaden z przeciwników nie dostaje wystarczającej ilości czasu ekranowego, która pozwoliłaby go dobrze poznać. Po ekranie plączą się zupełnie niepotrzebni bohaterowie drugo- i trzecioplanowi (za wyjątkiem redaktora Jamesona, który jak zwykle jest świetny), a czas, który można by wygospodarować na zazębienie poszczególnych historii i nadanie im głębi, zabierają sceny telenowelowe i nachalne moralizatorstwo.
Drugą największą wadą Spider-Mana 3 jest nieumiejętność znalezienia właściwego tonu i nastroju. Optymistyczny, lekko komediowy nastrój poprzednich części znika, lecz tylko po to by zamienić się w farsę. Gdyby całą historię potraktować śmiertelnie poważnie, nachalny patos niektórych scen byłby na miejscu i toporne aktorstwo zapewne by nie raziło, niestety otrzymujemy mieszankę zupełnie niestrawną.
Trzecią największą wadą Spider-Mana 3 jest montaż, a raczej jego brak. Film dałoby się zapewne uratować, jeśli mniej więcej czterdzieści pięć minut taśmy litościwie zostałoby na podłodze montażowni. Niestety odpowiedzialny za to Bob Murawski albo zaspał, albo po prostu jest kiepski w tym co robi. Niektóre sceny walki są zmontowane bardzo sprawnie, szczególnie pogoń Harryego za Peterem na początku, ale gdzie indziej rażą dłużyzny i scenom nie zawierającym przemocy brak jakiejkolwiek dynamiki.
Zawsze uważałam Sama Raimiego za dobrego reżysera, więc wyszłam z kina mocno zszokowana tym, co zobaczyłam. Jednak po namyśle doszłam do wniosku, że da się to bardzo łatwo wytłumaczyć w kategoriach marketingowych: najwyraźniej najlepszymi odbiorcami filmów o człowieku – Pająku są dziesięciolatki oraz mamy, które chodzą z nimi do kina. Dla nich film nadaje się świetnie – efekty specjalne są naprawdę dobre, poczucie humoru w sam raz dla maluchów, trudne problemy dorosłego życia wyłożone dużymi drukowanymi literami, a na wątpliwości ciocia May serwuje garść dobrych rad. Mama zaś może w międzyczasie pooglądać telenowelę. Osobiście polecam zaoszczędzenie paru złotych oraz cennych dwóch i pół godziny życia.
Ocena: 1.5 / 6
Od razu zastrzegam, że komiksów o Spider-Manie czytałam tyle co nic i całą swoją wiedzę o uniwersum wynoszę z pierwszych dwóch fimów, które obejrzałam z przyjemnością, choć bez zachwytu.
Główne wątki są w filmie cztery i jest to przynajmniej o dwa za dużo. Pierwszy to związek Petera z Mary Jane, który nie wytrzymuje z jednej strony prozy życia, a z drugiej – ilości wody sodowej, która uderzyła do głowy przyjaznemu pająkowi z sąsiedztwa. Drugi to konfrontacja z Harrym Osbornem, niegdyś najlepszym przyjacielem Petera, poszukującym odwetu za śmierć swojego ojca. W trzecim okazuje się, że demony przeszłości nie śpią i że Spider-Man rusza dysząc żadzą zemsty za kolejnym (!) zabójcą swojego wuja. Czwarty zaś, poniekąd powiązanym z pozostałymi, to czarny glut z kosmosu oraz jego wpływ na psychikę młodych pająków i fizjonomię ambitnych dziennikarzy.
Zacznę od końca, czyli od wątku trzeciego, który można by sobie spokojnie podarować. Śmierć wujka Bena już przerabialiśmy i nie trzeba do niej wracać, żeby udowodnić, że zemsta prowadzi donikąd – to samo przesłanie wynika już z historii Harry’ego. Zaś zaangażowanie do niej dwudziestometrowego potwora ze zdemolekularyzowanego piasku nadaje jej cech wyraźnie komediowych i odbiera siłę wyrazu. Odnoszę wrażenie, że do scenarzysty przyszedł spec od efektów specjalnych i powiedział „Słuchaj szefie, czarne gluty z kosmosu to teraz żaden wyczyn, pajęcze sieci produkujemy od dawna, daj nam wyzwanie! Napisaliśmy super program do renderowania piasku, nie przyda się?” Na dodatek konfrontacja z potworem kończy się w sposób żenujący nawet w scenariuszu do RPG, a co dopiero w filmie.
Ale teraz po kolei. Nie oczekiwałam od Tobeyego Maguire’a popisów zaawansowanego aktorstwa, ale w tym filmie pobił sam siebie, co najbardziej kłuje w oczy w wątku miłosnym. Jest absolutnie nieprzekonujący i niezależnie od tego czy jest sobą, czy swoim mrocznym odbiciem chodzi z tym samym głupkowatym uśmieszkiem na twarzy, przez co widz ma wrażenie, że Spider-Man psychicznie zatrzymał się gdzieś w gimnazjum i dalej ani rusz. Nie wiem niestety, czy jakikolwiek aktor zdołałby zagrać przekonująco w historii, która raz próbuje być dramatem, innym razem farsą, a przez większość czasu i tak ogląda się ją jak brazylijską telenowelę pełną długich spojrzeń w dal i niemożliwie kiczowatych dialogów. Owszem, Peter Parker jest z założenia bohaterem nieco kiczowatym, ale są pewne granice. Kirsten Dunst gra kontarstowo bardzo dobrze, co w moim przypadku dało efekt uboczny ogromnej niechęci do tego głupiego ćwoka w roli głównej – miałam szczerą nadzieję, że przeciwnicy mu dobrze przywalą a dziewczyna go w końcu rzuci.
Harry jako nowy Goblin prezentuje się bardzo dobrze (ma nawet gustowniejszy od tatusia kostium) i jego polowanie na Spider-Mana jest ekscytujące i dynamiczne do chwili, w której zupełnie bez sensu wszystko się odwraca, tylko po to, by powrócić do stanu wyjściowego po godzinie filmu i kilku zupełnie niepotrzebnych scenach. Niestety, w finale okazuje się, że James Franco to też nie najlepszy aktor, wskutek czego końcówka jest już zupełnie nieprzekonująca i ociekająca kiczem..
Pora na gluta z kosmosu. Od razu przepraszam wszystkich czytelników komiksu, bo możliwe że w oryginale to była super historia, ale niestety na ekranie jest do obrzydliwości deus ex machinowa i w sumie też można by ją pominąć. Dla zobrazowania samych trudnych przejść wewnętrznych Parkera glut jest zupełnie zbędny. Jego sytuacja osobista, zawodowa i superbohaterska jest na tyle zaplątana, że powinna bez trudu uruchomić wystarczające pokłady negatywnych emocji. Niestety, okazuje się, że to nie wystarczy, glut jest konieczny do zintensyfikoiwania tych przeżyć. Wspominałam już, że Spider-Man nie posiada w tym filmie rozwiniętej psychiki, możliwe, że sam by nawet nie zauważył, w jakie gówno się wpakował. Efekty są opłakane – zachowanie Czarnego Pająka jest tak przegięte, że szybko zamienia się w mniej lub bardziej zamierzoną parodię. Dobry aktor pewnie by sobie z tym poradził, niestety Tobey Maguire nim nie jest, więc zamiast się z nim utożsamiać czy choćby porządnie pośmiać z jego wyczynów, pozostaje nam z zażenowaniem chować twarz w fotel kinowy, szczególnie przy pokazach wątpliwego mrrocznego seksapilu.
O samym Venomie, czyli drugim wcieleniu gluta nie ma w zasadzie co pisać. Pojawia się w filmie na jakieś piętnaście minut, co wydaje mi się zmarnowaniem ciekawie zapowiadającego się arcywroga, który na dodatek ma sensowne powody, by nienawidzić szczerze zarówno Spider-Mana jak i Petera Parkera. Ma akurat tyle czasu, by wygłosić kilka kwestii, niektórych zresztą całkiem niezłych, i poszczerzyć zęby.
Największą wadą Spider-Mana 3 jest przeładowanie. Poszczególne wątki rozłażą się, jest ich za dużo, i w rezultacie żaden z przeciwników nie dostaje wystarczającej ilości czasu ekranowego, która pozwoliłaby go dobrze poznać. Po ekranie plączą się zupełnie niepotrzebni bohaterowie drugo- i trzecioplanowi (za wyjątkiem redaktora Jamesona, który jak zwykle jest świetny), a czas, który można by wygospodarować na zazębienie poszczególnych historii i nadanie im głębi, zabierają sceny telenowelowe i nachalne moralizatorstwo.
Drugą największą wadą Spider-Mana 3 jest nieumiejętność znalezienia właściwego tonu i nastroju. Optymistyczny, lekko komediowy nastrój poprzednich części znika, lecz tylko po to by zamienić się w farsę. Gdyby całą historię potraktować śmiertelnie poważnie, nachalny patos niektórych scen byłby na miejscu i toporne aktorstwo zapewne by nie raziło, niestety otrzymujemy mieszankę zupełnie niestrawną.
Trzecią największą wadą Spider-Mana 3 jest montaż, a raczej jego brak. Film dałoby się zapewne uratować, jeśli mniej więcej czterdzieści pięć minut taśmy litościwie zostałoby na podłodze montażowni. Niestety odpowiedzialny za to Bob Murawski albo zaspał, albo po prostu jest kiepski w tym co robi. Niektóre sceny walki są zmontowane bardzo sprawnie, szczególnie pogoń Harryego za Peterem na początku, ale gdzie indziej rażą dłużyzny i scenom nie zawierającym przemocy brak jakiejkolwiek dynamiki.
Zawsze uważałam Sama Raimiego za dobrego reżysera, więc wyszłam z kina mocno zszokowana tym, co zobaczyłam. Jednak po namyśle doszłam do wniosku, że da się to bardzo łatwo wytłumaczyć w kategoriach marketingowych: najwyraźniej najlepszymi odbiorcami filmów o człowieku – Pająku są dziesięciolatki oraz mamy, które chodzą z nimi do kina. Dla nich film nadaje się świetnie – efekty specjalne są naprawdę dobre, poczucie humoru w sam raz dla maluchów, trudne problemy dorosłego życia wyłożone dużymi drukowanymi literami, a na wątpliwości ciocia May serwuje garść dobrych rad. Mama zaś może w międzyczasie pooglądać telenowelę. Osobiście polecam zaoszczędzenie paru złotych oraz cennych dwóch i pół godziny życia.
Ocena: 1.5 / 6