» Recenzje » V jak Vendetta

V jak Vendetta


wersja do druku
Autor:
Alan Moore, brytyjski pisarz bardziej znany jako scenarzysta komiksowy, nie miał do tej pory szczęścia do kinowych adaptacji swoich historii. Ani Liga niezwykłych dżentelmenów, ani From Hell, chociaż zaangażowano w produkcję duże środki, a do udziału zaproszono gwiazdy, nie odniosły sukcesu. Nie dość, że filmy nie spodobały się krytykom, to jeszcze widzowie nie ocenili ich wysoko.

W ekranizację V jak Vendetta, bodaj najsłynniejszego komiksu Moore’a, zaangażowali się panowie Wachowscy, co zaostrzyło apetyty miłośnikom kina fantastycznego. Bracia napisali scenariusz, a reżyserię powierzono debiutantowi na tym stanowisku, Jamesowi McTeigue (twórcy nie brak jednak doświadczenia, jako asystent reżysera pracował m.in. przy Ataku klonów i wszystkich częściach Matriksa). Powstałemu filmowi trudno odmówić widowiskowości, jest sporo scen bardzo plastycznych, jednak brak mu tej siły wyrazu, którą miał papierowy pierwowzór. Wiadomo, że przekładając komiks na zupełnie przecież odmienny środek wyrazu, twórcy filmu musieli dokonać uproszczeń, wprowadzić zmiany (miłośnicy Moore’a na pewno będą na nie pomstować), ale gdzieś w tym wszystkim zatracili wiarygodność. Niejednoznaczność zmieniła się w dosłowność, a wielopoziomowa opowieść, m.in. o mentalnej i ideologicznej przemianie, w hałaśliwy polityczny manifest.

Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę

Akcja toczy się w Anglii, ale nie tej, którą znamy. Wskutek historycznego zamieszania stała się państwem totalitarnym, gdzie ważną rolę odgrywa duchowieństwo. Panuje system powszechnej kontroli, reżim narzuca co myśleć, jak się zachowywać, ładu strzeże policja. Zakazano sztuki, społeczeństwo jest zastraszane i represjonowane, a władzę sprawuje Kanclerz, przemawiając do mas – niczym Wielki Brat – z telewizyjnych odbiorników. Media są tu zresztą bardzo przydatnym instrumentem sterowania ludźmi wykorzystywanym przez władzę, bądź później przeciw władzy. W tej iście orwellowskiej scenerii pojawia się jednak tajemniczy mściciel (Hugo Weaving, dawny agent Smith z „Matrix”) w masce Guya Fawkesa, znanego z brytyjskiej historii inicjatora tzw. spisku prochowego z 1605 roku (chciał on wysadzić Parlament, wówczas siedzibę króla Jakuba I, spisek zdołano jednak udaremnić). V – bo tak każe się nazywać mściciel – chce się przeciwstawić reżimowi oraz dokonać tego, czego Fawkes nie zdołał, a przy tym przekonać społeczeństwo do swoich racji. Skłonić do myślenia i działania. V ma jeszcze jedno zadanie: swoją prywatną zemstę. W jego plany zostaje uwikłana Evey (dobra rola Natalie Portman), przez co jej historia też staje się ważna. V swój szaleńczy „wybuchowy” zamiar jak i termin jego realizacji anonsuje w telewizyjnym wystąpieniu. Uda mu się, czy się nie uda – nie tylko widzowie, ale też filmowe społeczeństwo i władze będą sobie zadawać to pytanie. Rzecz jasna szaleńca trzeba powstrzymać i próbę wytropienia go podejmują śledczy z inspektorem Finchem (świetny Stephen Rea) na czele. Motyw śledztwa i tajemnicy dobrze zresztą filmowi robi, ułatwiając budowanie napięcia. Przybywa zagadek, postaci z przeszłością, a wszystko się wydaje powiązane. Nie uniknięto jednak scenariuszowych dziur i pytań bez odpowiedzi, a świadomość niekonsekwencji widz ma jeszcze w trakcie seansu, a nie dopiero po nim.

Na uwagę zasługuje wątek (zaczerpnięty zresztą z pierwowzoru) mechanizmu koincydencji – czy raczej ich braku. Nie ma przypadków, nic się nie dzieje bez przyczyny, co stale podkreśla V i co stopniowo odkrywają kolejni bohaterowie. Łańcuch zależności i na pozór nieznacznych zdarzeń, które powodują ważkie następstwa, ma zresztą atrakcyjną wizualnie ilustrację w postaci sceny z V wprowadzającym w ruch konstrukcję z domina.

Twórcy bawią się w kontestację rzeczywistości, wykpiwając społeczno-polityczną współczesność, począwszy od podkreślania roli i sprawczej mocy mediów, po irytujące nawiązania do działań Busha, ptasiej grypy czy pedofilii wśród duchownych. Ale nie proponują żadnych alternatyw poza anarchią, a jaki bywa jej finał, straszył już niejeden literat czy filmowiec. Głoszą „wolność od” a nie „wolność do” i można się spierać, czy jest w tym miejsce na wartości. Do tego przychodzi ponura refleksja, że tak jak charyzmatyczny V wpłynął na ludzi, tak wpłynąć może każdy inny wywrotowiec, który zadba o odpowiednie środki wyrazu. Czy rzeczywiście chodzi o ideę?

Filmowy mściciel to intrygująca postać, bo zupełnie niejednoznaczna. Niby zamiary ma zacne, ale środki ich realizacji cokolwiek kontrowersyjne. Terror, prowokowanie chaosu, do celu – dosłownie i w przenośni – brnie po trupach. Jak na terrorystę i wywrotowca jest wyjątkowym erudytą: jego kryjówka pełna jest książek, cytuje Szekspira i przemawia językiem zaczerpniętym z literatury, z upodobaniem ogląda starą adaptację Hrabiego Monte Christo Dumasa oraz fechtuje przy tym jak bohater filmu płaszcza i szpady. Ma też jakiś romantyczny rys, gdy przy ciałach tych, których zabija w ramach zemsty, pozostawia czerwoną różę.

V skrywając się za maską ma reprezentować nie osobę, a wolnościowo-anarchistyczną ideę, która porywa tłumy. Ale momentami twórcy filmu gubią gdzieś ów wątek, wprzęgając swojego bohatera w schematyczną rolę niezniszczalnego i nieuchwytnego superherosa. W widowiskowych scenach akcji jest tyle efektowności co efekciarstwa, a misja w gruncie rzeczy ideologiczna staje się pretekstem do pojedynków, strzelanin i pirotechnicznych popisów. Trudno przy tym zawiesić niewiarę i uznać, że to wszystko jest możliwe. Razi też podszycie relacji V i Evey romantyczno-erotyczną fascynacją.

V jak Vendetta pozostaje dla mnie rozrywkowym filmem akcji z orwellowskimi pretensjami. Mogło być ambitnie, jest bez rewelacji. Zapamiętam głównie z sentymentu dla szermierki i Dumasa.


Ocena: 3 / 6

0
Nikt jeszcze nie poleca tego artykułu.
Poleć innym ten artykuł

Komentarze Obserwuj



Użytkownik niezarejestrowany
    Niska ocena
Ocena:
0
Sądzę, że spodziewałaś się po filmie czegoś innego niż ja.
Nie mogę jednak się zgodzić z "misja w gruncie rzeczy ideologiczna staje się pretekstem do pojedynków, strzelanin i pirotechnicznych popisów."

Bo w końcu ilez było owych pojedynków (3- obrona Evey, policjanci w TV, finałowa akcja), strzelanin (1 finałowa akcja) i pirotechnicznych popisów (2 - sąd i parlament)?
Czyż to aby nie przesada by za dwie sceny akcji w filmie (jedną na początku drugą na końcu) łajać trwający ponad dwie godziny film?
03-05-2006 23:09
×

Nasstar karta postaci

Zespolony z forum
    .
Ocena:
0
nie chcę tu bronić autorki, ale faktem jest że mimo tych scen nie ejst zbyt wiele, to stanowia one bardzo istotny składnik filmu, o wiele obszerniejszy i ważniejszy niż w komiksie, przynajmniej ja takie wrażenie odniosłem. Dlatego dla osoby, która czytała najpierw a potem oglądał moze to być wada. ja zrobiłem na odwrót i mi to nie przeszkadzało:)
04-05-2006 00:08

Użytkownik niezarejestrowany
    Czemu nie chcesz bronić autorki
Ocena:
0
nie lubisz Morgany? :D

IMO te dwie sceny były równie potrzebne, co mało ingerujące w ogólny styl filmu. Zarzut z którym się nie zgadzam, ale toleruję jest efekciarstwo końcowej sceny, mi nie przeszkadza, ale rozumiem, że niektórzy mają na efekciarstwo alergię.
04-05-2006 11:11
×

Nasstar karta postaci

Zespolony z forum
    lubie lubię:)
Ocena:
0
i dlatego nie chcę jej bronić, zeby nie być posądzonym o kumoterstwo i tego typu rzeczy:) Po prostu rozumiem, ze jej może to przeszkadzać, zwłaszcza, ze reckę pisała juz po przeczytaniu komiksu, co dało jej pełen obraz jak film wypada jako ekranizacja. No i po prostu rozumiem że przeszkadzac jej może efekciarstwo. ale wszystko jest kwestią gustu, dlatego film doczekał się więęcej niż jednej recenzji:)
04-05-2006 11:54
×

wóda karta postaci

Zespolony z forum
    :)
Ocena:
0
Bardzo mi sie podoba to, ze moge czytac juz 3 recenzje Vendetty na polterze.
Morgana [ktora tym wpisem serdecznie witam na polterze :)] zwrocila uwage na kilka waznych spraw. Wejscie w pewne "schematy niezniszczalnego herosa", odwolania do biezacych problemow, relacje E i V.
Mimo, ze to dostrzegam, mimo, ze nieznosze scen walk, strzelanin i poscigow - podobal mi sie ten film. Dlaczego? Trudno powiedziec. Jest miejscami naiwny, ma jednak swoj urok. Bardzo duzy urok.
Mysle, ze pare punktow u niektorych dostal tez z okazji zmeczenia i zirytowania polityka ;).
Jak napisal recenzent chyba w 'przekroju' - jest tu w koncu tak bliska czesci polskiego spoleczenstwa scena wysadzenia w powietrze parlamentu :P

Mozna sie z autorka zgadzac lub nie, ale recenzja jest naprawde dobra. Dzieki
04-05-2006 18:42

Użytkownik niezarejestrowany
    Nareszcie
Ocena:
0
Juz sie balem, ze nie bedzie krytycznej recki V4V. Gratulacje, Morgana. :)

Od siebie dodam tylko, ze dawno juz sie tak w kinie nie wynudzilem i dawno rownie pretensjonalnego obrazu nie widzialem.
05-05-2006 13:59

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No ja tez sie zgodzę, ze jest to kino z ogromnymi pretensjami w miejsce ambicji. Na dokładkę serwuje obraz romantycznego terrorysty, który zważywszy na wydarzenia ostatnich lat, ma niewielkie szanse na wzbudzenie sympatii. I tak jak w komiksie, czuć było pewna poetykę tej historii, tak w filmie kompletnie sie zatracila, ustepujac miejsca wizualnym fajerwerkom. Nudnym o tyle, ze oko kinomana raczej juz do podobnych atrakcji przywyklo. Na podobne film juz szkoda mi czasu. Nawet w nudnawe wiosenne wieczory...
06-05-2006 00:16
×

Nasstar karta postaci

Zespolony z forum
    Pozwolę się nie do końca zgodzić:)
Ocena:
0
Postać V jak najbardziej, mimo wydarzeń ostatnich lat, może wzbudzać sympatię i ją wzbudza. Owszem, budzi też strach, pewną dezaprobatę budzą jego metody, jednak mimo wszystko widz trzyma za niego kciuki.
nie zgodze się też, ze poetyka opowieści się zatraciła. mnie właśnie klimat całego filmu, właśnie ta jego nastrojowość, bardzo urzekła.
i na takie filmy zawsze znajdę czas:)
06-05-2006 11:01

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No popatrz Nasstar, u Ciebie wzbudza sympatie :) U mnie niespecjalnie. Wszak to terrorysta i anarchista. Takich nigdy nie polubie, jakby mi ich nie opakowano :) Kciukow za drania nie trzymalem. Nie dalem sie zlapac na filmowa sztuczke :) I dla mnie film w najmniejszym stopniu nie przenosi poetyki orginalu. Nazbyt to wszystko naiwne i infantylne. Takie uproszczenia uchodza w komiksie, ale juz nie w filmie. Dla mnie v jak Vendetta, to kino rangi Bad boys, Mission impossible, kolejne odslony Matrixa (jedynka mi sie podobala, kontunacja, to odcinanie kuponow w fatalnym stylu) itp. Kiedys mnie ciszyly migajace na ekranie obrazki. Teraz szkoda mi na nie czasu :)
06-05-2006 14:12

Użytkownik niezarejestrowany
    :-)
Ocena:
0
Heh, w komentarzach znajomi, jak za starych, dobrych czasów;-). W polemiki na temat filmu wdawać się nie będę, bo powiedziałam już na jego temat to, co miałam do powiedzenia, więc tylko parę uwag różnej natury:-)

Craven, nie dziwię się, że Ci się podobało. Ty nawet AvP dałeś 5;-).
Nass: spróbowałbyś nie lubić, skończyłyby się recki:P.
Wóda: dzięki za powitanie:-). Co do "bliskości" sceny wysadzenia parlamentu dla naszego społeczeństwa - na pokazie, na którym oglądałam V finałowemu wybuchowi towarzyszyło spore ożywienie widzów i komentarze w stylu "Przyjedź do Polski V" albo "To się nazywa happy end" :-)
Lambert: cóż, myślałam, że mnie tu za tę krytyczną reckę zjedzą:-)
Ceziom: ja w sumie też typa nie polubiłam. Ani typa ani idei:-).
06-05-2006 22:27

Użytkownik niezarejestrowany
    A nieprawda :D
Ocena:
0
Dałem tylko 4 gwiazdki :P


... i do dziś mi głupio z tego powodu :]
07-05-2006 19:19

Użytkownik niezarejestrowany
    hihi
Ocena:
0
Głupio, że tylko 4 :D?
07-05-2006 19:55

Użytkownik niezarejestrowany
    Nie to miałem na mysli... ;(
Ocena:
0




... :P
07-05-2006 20:54

Użytkownik niezarejestrowany
    :-)
Ocena:
0
Heh no dobrze. Wiesz, nie musi Ci byc głupio, pewnie oczarowały Cię te niby-kabaretki predatora;-).
08-05-2006 10:36

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.

ZAMKNIJ
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.