Hej, Misiek! Mamy wywiad!
Wywiad z Dominikiem Szcześniakiem (i Michałem Szcześniakiem)
Autor: Kuba JankowskiRedakcja: Mały Dan
Kuba Jankowski: Cyfrowa przygoda z Miśkiem rozpoczęła się w maju, a zakończyła w czerwcu 2014. Jak pracowało się w tempie jednej planszy komiksowej dziennie przez miesiąc?
Dominik Szcześniak: Świetnie. Wspaniale. Wyczerpująco, ale z dużą satysfakcją. Bywało, że rodzina powoli miała mnie już dość. Ale nie do końca. Nawiązali ze mną pełną kooperację i po prostu razem cieszyliśmy się z tej roboty. Bo co prawda praca była ciężka, ale wiązała się ze wspólnym spędzaniem czasu. A przecież to jest bezcenne. Zdarzały się sytuacje, że stojąc na przystanku po robocie nie miałem pojęcia, o czym będzie odcinek, który za kilka godzin zawiśnie na stronie, ale – jak wspominam – to też było piękne. Koniec końców: byłem zmęczony, ale chciałem więcej. Bardzo pomógł pozytywny odbiór komiksu i komentarze czytelników.
KJ: Kto na finiszu był bardziej zmęczony: tata czy drugi równorzędny bohater, Misiek?
DSz: Tata. Misiek bardzo się tym wszystkim jarał. Męczący mógł być dla niego fakt, że ojciec – zamiast oglądać z nim kolejny odcinek Baranka Shauna – siedział przy biurku i stawiał kropki na planszy, ale ostatecznie znaleźliśmy kompromis i stawiałem te kropki z Miśkiem na plecach. Albo on stawiał swoje kropki, na kartce obok.
KJ: Dzieciaki potrafią być świetnym źródłem tematów, ale wiadomo, że autor często lubi coś podkolorować wykorzystując pewne wydarzenia faktycznie zaszłe. Jak było tym razem? Ile w tych jednoplanszówkach realizmu, a ile ozdobników?
DSz: Większość sytuacji została przedstawiona w skali 1:1, chociaż w kilku momentach odleciałem w lekką fantazję. Na co dzień nie jestem tak wygadany w kontaktach z ludźmi, więc wszystkie starcia z innymi rodzicami, które można zobaczyć w komiksie, były zmyślone. To było takie moje myślenie życzeniowe.
KJ: Czy stypendium, w ramach którego komiks był tworzony, przewiduje publikację papierową?
DSz: Nie przewiduje. Stypendium dało możliwość spokojnego dłubania komiksu bez przejmowania się innymi tematami. Publikacja papierowa nie wchodziła w rachubę przy składaniu wniosku. Ale komiks na papierze również się pojawi. Będziemy musieli jednak wraz z Miśkiem włożyć w niego jeszcze mnóstwo pracy. Premiera przewidziana jest na październik tego roku. Zmieni się tytuł albumu i jego objętość. Książka, którą opublikuje Wydawnictwo Komiksowe, będzie liczyła około 150 stron i zostanie połączona z innym moim projektem, związanym z Hej, Miśkiem! nierozerwalnie. Sceny z codziennego życia rodzinnego zostaną w komiksie poprzeplatane dokumentalnymi wstawkami obrazującymi proces powstawania albumu komiksowego. Będzie to komiks mówiący o niemocy twórczej i o mocy twórczej, o sensie robienia komiksów, o chorobach, jakie twórcę komiksów dotykają... A więc swego rodzaju wiwisekcja na komiksiarzu, skupiającą się nie tylko na nim samym, ale być może nawet w głównej mierze na jego otoczeniu, rodzinie, pracy, na codziennych sprawach, które potrafią skomplikować życie, ale również uczynić je pełniejszym.
KJ: W jednym z ostatnich epizodów śpisz nad pustą kartką. Misiek rysuje historyjkę. Nie kusiło cię, żeby dać mu faktycznie coś do narysowania?
DSz: To chyba nie byłoby zgodne z założeniami i mógłbym zostać posądzony o wykorzystywanie dziecka jako taniej siły roboczej. Ale zdarzało się, że Michał rysował sam z siebie. Brał kartkę, siadał obok mnie i napinaliśmy razem. Czasem obok mnie, czasem na barana. Czasem rysował, czasem na tym baranie zasypiał. Albo po prostu podchodził i mówił: "Ech, tatusiu... Po co tyle tych kropek stawiasz? Sprawdź, jak ja to robię”. No i sprawdzałem. Patrzyłem. Wyniosłem wiele lekcji z tej przygody.
KJ: Kto był pierwszym czytelnikiem kolejnych epizodów komiksu: żona czy Misiek? Jakieś ciekawe reakcje z ich strony?
DSz: Michał był współscenarzystą i "wymyślaczem" tematów, w związku z czym dana plansza była przez niego klepnięta, zanim ja postawiłem na niej pierwszą kreskę. Wymagającą konsultantką była tu natomiast moja żona. Gosia pojawia się w wielu odcinkach i już na początku pracy umówiliśmy się na zatwierdzanie tematów. Z tego co pamiętam, wszystkie przeszły, ale w kilku przypadkach musiałem wychodzić poza moje standardowe umiejętności rysownicze, aby końcowy efekt ją zadowolił.
KJ: A jak na komiks reagowali włodarze miasta Lublina, czyli sponsorzy całego tego zamieszania? Jakieś interwencje, cenzura, sugestie poprawek?
DSz: Kompletna wolność. To nie była praca w strachu, pod dyktando i wytyczne zwierzchnika, ale raczej przejaw normalnej sytuacji: zainteresował ich pomysł, przeznaczyli pewną kwotę na jego zrealizowanie i nie wtrącali się w ustalone przeze mnie założenia.
KJ: Czy Misiek mógłby nam coś powiedzieć na temat swojej pracy przy tym komiksie?
DSz: Spróbujmy. Misiek, jak było?
Michał Szcześniak: Było bardzo fajnie. Tylko nie chciałem, żeby tatuś pracował i cały czas tak siedział.
DSz: A czy komiksy ci się podobały?
MSz: Tak. Na przykład taki, że – o tutaj – było małe kółko, a tu – duże. I podobał mi się odcinek, w którym jechałem samochodzikiem. Komiksy były bardzo śmieszne. Nie podobało mi się, że tatuś musi rysować i rysować, bo zamiast tego mógł się ze mną bawić.
KJ: Misiek był już "bohaterem" jednego komiksu – pośrednio, w Timie i Mikim. Które doświadczenie podobało mu się bardziej?
DSz: W Timie i Mikim to ojciec wymyślał. Tylko ojciec. Misiek był wtedy na etapie mówienia językiem, którego do tej pory nie opanowałem, więc nie mógł się przyczynić do tego scenariusza w najmniejszym stopniu. I chyba właśnie przez to bardziej podobała mu się praca przy Hej, Misiek!. Tim i Miki powstał totalnie poza nim, a Misiek to już jego pełny współudział. Zresztą to kwestia założeń. Z Piotrkiem Nowackim umówiliśmy się na komiks, kiedy nasze dzieciaki były dość małe i ta kooperacja miała na celu zrobienie im niespodzianki, którą odbiorą sobie w przyszłości. Hej, Misiek! natomiast powstał już przy świadomym współudziale syna. Michał mógł tu wyrazić swoje zdanie. Na przykład kiedy pokazywałem mu jakąś planszę z pytaniem, czy jest ok, on albo odpowiadał "Nie-e”, albo wystawiał kciuk do góry. Obstawiam, że miał z tego frajdę. Tima i Mikiego musiał wziąć na klatę. Kiedy wspólnie z Danielem Grzeszkiewiczem i Kasią Babis przeprowadziliśmy podczas jego nieobecności akcję, polegającą na wymalowaniu na ścianie jego pokoju sceny z Tima i Mikiego, troszkę się wściekał. Mówił: "Tatusiu, gdzie mój Puchatek?”. Bo Puchatek był tam wcześniej przyklejony. Trochę czasu mu zajęło przywyknięcie do nowych postaci na ścianie.
KJ: Jak oceniasz komfort pracy w ramach samego stypendium?
DSz: Fantastyczny. Robiłem to, co umiem najlepiej. I w sposób, jaki sam sobie zaplanowałem, bez odgórnych ingerencji. Jeszcze dostawałem za to wynagrodzenie. Dla komiksiarza jest to sytuacja wręcz idealna, ale też – niestety – bardzo rzadko spotykana.
KJ: A jaki jest poziom twojej satysfakcji z osiągniętego rezultatu?
DSz: Sporo wyciągnąłem z tej przygody. Paru rzeczy się nauczyłem, a przy tym odkryłem w sobie niespodziewane złoża cierpliwości. Ważne jest też to, że kilku osobom to się spodobało. No i Misiek był zadowolony, co było przecież kwestią, o którą najbardziej drżałem. Gdyby kręcił nosem na moją robotę, popadłbym w depresję i pewnie bym odpuścił. Ale nie kręcił. Mógłbym to robić dzień w dzień.
KJ: Życzę zatem kolejnych podobnych projektów. I czekam na wydanie papierowe komiksu Hej, Misiek! Dzięki za rozmowę.
DSz: Również dziękuję.