Kroniki Miecza #2 vs. Saihōshi
Czyli pojedynek na gołe klaty
Autor: Julian 'Mayhnavea' CzurkoRedakcja: Maciej 'Repek' Reputakowski
W krótkim okresie czasu wydawnictwo Kasen wypuściło na rynek komiksowy dwa nowe tomiki: drugą część serii Kronik Miecza (aut. Oh Se–Kwon) oraz Saihōshi, stworzonego przez Studio Kasen, czyli dwie autorki z Hiszpanii. Oba komiksy łączy kilka cech. Po pierwsze, są o wojownikach walczących przeciwko zorganizowanemu złu. Po wtóre, przedstawiają nieortodoksyjne podejście do spraw erotyki i seksu. I w końcu, oba zostały oznaczone jako odpowiednie dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia. Ich pojawienie się - wyselekcjonowanie przez wydawnictwo spośród wielu możliwych do przetłumaczenia i opublikowania pozycji - wskazuje na szerokie spektrum przewidywanych odbiorców. Warto je porównać, aby zobaczyć jak jeden temat - w tym wypadku erotyka - realizuje się na różne sposoby, co prowokuje pytania o polskich odbiorców komiksów, wydawnictwo, a także coraz bardziej popularne stereotypy kulturowe.
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
Kroniki Miecza w całości poświęcone są trzem pojedynkom, rozgrywającym się między dwoma głównymi bohaterami a wysłannikami głównego łotra. Poznany w pierwszym tomie Kildong walczy z potężnym komandorem Yahwanem, jego towarzysz Tanu mierzy się z morderczym paniczem Kyonyu, zaś chroniona przez nich Joo Sang–Hee oddaje się robieniu przerażonej miny i pełzaniu na czworaka. Te dwie potyczki, obfitujące w nieznośne i sztampowe sprzeczki i przechwałki, zajmują ponad sto pięćdziesiąt stron komiksu, kiedy to nagle do akcji wkracza gwiazda tomu, czyli konkubina Kwiat Lotosu. Kildong musi się z nią zmierzyć i wiadomo, że będzie ona bardzo trudnym, żywotnym i eksploatowanym graficznie przeciwnikiem, o czym świadczy kończący tom kadr, eksponujący jej majteczki w kroku. Choć dla czytelników uwielbiających ciągłe walki brak głębszej treści nie jest niczym złym, poziom komiksu jest dramatyczny. Nawet zaniżając wymagania do "nawalanki", wrażenie jest dość przykre. Bohaterowie używają mistycznych technik, których działanie nie jest wyjaśniane ich nazwami ("Niebiański Taniec"), ich poziomami (kuriozalny "Demon Sura, Poziom 5", podczas gdy nie wiadomo, jaki byłby pierwszy), ani tym bardziej przez ilustracje, których zadaniem jest bardziej zaciemnienie sytuacji i dezorientacja czytelnika niż ukazywanie błyskotliwych pomysłów.
Rysunki w Kronikach Miecza są chaotyczne, zamiast przedstawiania postaci w dynamicznym ruchu, autor używa technicznych trików: kreskowań, błysków, dymków, wybuchów i wszystkiego, co sugeruje, że wiele się dzieje, choć na obrazku prawie nic nie ma. Ładnie narysowane twarze bohaterów muszą nadrabiać za ich często koślawe sylwetki, nieciekawe tła, kuriozalną budowę ciał, co tłumaczy skłonność do przedstawiania ich w zbliżeniu. Kontynuowana jest tradycja, że kobiece piersi są w rysunku potraktowane jak pełnoprawny bohater, a dodatkowa nutkę pikanterii wprowadza postać Kwiatu Lotosu. Od początku została przedstawiona jako kurtyzana i motyw ten jest w pełni wykorzystany wizualnie. Oko rysownika, którego akomodacja została podporządkowana przedziałkowi między jej piersiami, sprawiło, że czytelnik nie dowiaduje się z toku akcji, jaka jest broń, którą posługuje się wojowniczka. Biust Kwiatu przybiera wciąż inne kształty, mające zadowolić gusta koneserów: dojrzałych arbuzów, frywolnych mango czy soczystych grejpfrutów. Szczytem absurdu, który młodzi, męscy czytelnicy nazwaliby "przykuwającym oko smaczkiem", jest jej strój, który stanowi pretekstową sukienkę, odsłaniającą wszystko prócz pach i żeber, zapinaną na… sutki. Już pierwszy tom przyzwyczaił czytelników do myślenia, że w świecie Kronik Miecza krawcy jako materiału używają lateksu i celofanu, teraz zaś okazuje się, że nie zbywa im na guzikach. Komiks nie byłby jednak tak irytujący - a nawet stałby się "spójny i konsekwentny kompozycyjnie" - gdyby w błahą historyjkę i nudne wydarzenia autor nie próbował wcisnąć przeogromnego tła i drugiego dna. Używając słów postaci drugoplanowych, opowiada o tajemnych organizacjach, wydarzeniach z historii świata, bohaterach i spiskach, podczas gdy to wszystko jest mało ciekawe i gubi się w fabule, która zdaje się nie mieć nic wspólnego z tymi informacjami.
Drugi z komiksów, Saihōshi jest kolejnym wydawnictwem w ramach serii Yaoi Editio. Opowiada krótką (mieszcząca się w tym jednym tomie) i prostą (dość dobrze opisaną w streszczeniu na tylnej okładce) historię Sastre, wojownika ochraniającego księcia Anela, którego w trakcie eskorty dubluje jego faworyt, Kaleth. Niestety, przeciwko nim działa Riot Rozpruwacz (ach, ta skłonność twórców mangi do szafowania tanimi przydomkami, nie mającymi pokrycia w fabule), a sytuacja komplikuje się, gdy na scenę wkracza kolejny wróg - dawny sojusznik Sastre. Konflikt ten jest jedynie pretekstem do zawiązania kilku homoseksualnych romansów między bohaterami. Autorki postanowiły pokazać szeroki przekrój kontaktów, od słownych zaczepek i flirtu, poprzez nieszczęśliwe związki aż po gorącą miłość i równie płomienną relację sado-maso. A żeby nic nie odrywało chłopców od nieskrępowanych karesów, autorki wyeliminowały z opowieści kobiety: w komiksie występuje tylko jedna bohaterka trzecioplanowa, która pojawia się, by umrzeć z dziurą w brzuchu. Dwie pozostałe zostają jedynie wspomniane. Dwa główne romanse komiksu nasuwają pewne pytania na temat stosunków (rozumianych wszelako) między mężczyznami. Wspomniana już przygoda s/m między księciem a jego oprawcą pokazuje, że mężczyzna w skrytości ducha ma ochotę na seks zawsze i wszędzie, a gwałt nadaje miłosnym uniesieniom nieco pieprzu. Z kolei para Sastre i Kaleth dowodzi, że panowie potrafią być także mdli i łzawi, rozdarci między pokusami ciała, namowami serca a zahamowaniami rozsądku. Jednakże nawet w ich przypadku ujawniają się zaskakujące prawdy na temat rodu męskiego, kiedy Kaleth, podlegając dogłębnej duchowej penetracji przez kolegę, odnajduje sens swojego życia. Można podejrzewać, że Saihōshi w założeniu był komiksem rysowanym przez kobiety dla kobiet. Świadczy o tym realizacja różnych męskich stereotypów (powód, dla którego "on" boi się okazywać uczucia, facet myśli tylko o seksie, gwałt z męskiej perspektywy jest czymś fajnym) oraz typowy dla związków hetero układ dominującego opiekuna i słabszego, uległego partnera. W ten sposób czytelniczki mają typową romansową historię, w której każdy z bohaterów jest dla nich interesujący jako pewien męski typ.
Od strony graficznej Saihōshi prezentuje się nawet interesująco w swoim grubym ociosaniu. Kadrowanie jest zazwyczaj bałaganiarskie, rysunki chaotyczne, o różnym stopniu dopracowania, dbałości o szczegóły oraz budowania planów czy nakładania barw i światłocienia. Na szczęście autorki nie aspirują tutaj do stworzenia dzieła idealnego i nieznośnie wylizanego (jak w przypadku nieodżałowanie skończonego Les Bijoux, perły wśród klasyków) i łatwo im wybaczyć niedociągnięcia i kurioza anatomiczne (pokazujące to, co w męskim ciele zazwyczaj interesuje kobiety: muskulaturę klatki piersiowej, brzucha, ramion i rąk, z pominięciem tego, co jest pomiędzy nimi). Więcej, czytelnicy nie mają do nich pretensji o prostą fabułę z jasno zarysowanym konfliktem i ograniczonym tłem społeczno–politycznym. Wszak w tym komiksie chodzi tylko o erotykę oprawioną w fantasy, co jest zrealizowane konsekwentnie i do końca. Razić mogą tylko umieszczone na samym końcu epilogi, zamierzone jako dowcipy rysunkowe, a zrealizowane jako żenujące potworki.
Porównując oba komiksy, można pokusić się o zarysowanie obrazu erotycznie zaangażowanych czytelników oferty Kasenu. Z jednej strony wydawnictwo stawia na młodych chłopców, którzy przewidywani są jako modelowi odbiorcy pochłaniają opowieści w stylu Kronik Miecza: ciągnące się w nieskończoność wielopiętrowe historie, realizujące się w trwających bezustannie pojedynkach. Dla tych komiksów testosteron w końskiej dawce i erotyzm kalibru Pameli Anderson są kostiumem dla komiksów skierowanych do młodocianych czytelników strong men. Na drugim biegunie znajdują się te pozycje, w których sytuacja jest odwrotna, czyli typowa dla mangi i manhwy fabułka jest przykrywką dla czysto erotycznej zawartości. Pozostaje tylko pytanie, czy w pierwszym przypadku nie można wydać czegoś, co pozostając w konwencji fantastyczno-awanturniczej, jest choć trochę bardziej ambitne, w drugim zaś, czy nie warto by wzbogacić oferty o poważny komiks, który byłby naprawdę skierowany do dojrzałych odbiorców, a nie tylko tych, którzy po prostu ukończyli przepisowe osiemnaście lat.
Kroniki Miecza w całości poświęcone są trzem pojedynkom, rozgrywającym się między dwoma głównymi bohaterami a wysłannikami głównego łotra. Poznany w pierwszym tomie Kildong walczy z potężnym komandorem Yahwanem, jego towarzysz Tanu mierzy się z morderczym paniczem Kyonyu, zaś chroniona przez nich Joo Sang–Hee oddaje się robieniu przerażonej miny i pełzaniu na czworaka. Te dwie potyczki, obfitujące w nieznośne i sztampowe sprzeczki i przechwałki, zajmują ponad sto pięćdziesiąt stron komiksu, kiedy to nagle do akcji wkracza gwiazda tomu, czyli konkubina Kwiat Lotosu. Kildong musi się z nią zmierzyć i wiadomo, że będzie ona bardzo trudnym, żywotnym i eksploatowanym graficznie przeciwnikiem, o czym świadczy kończący tom kadr, eksponujący jej majteczki w kroku. Choć dla czytelników uwielbiających ciągłe walki brak głębszej treści nie jest niczym złym, poziom komiksu jest dramatyczny. Nawet zaniżając wymagania do "nawalanki", wrażenie jest dość przykre. Bohaterowie używają mistycznych technik, których działanie nie jest wyjaśniane ich nazwami ("Niebiański Taniec"), ich poziomami (kuriozalny "Demon Sura, Poziom 5", podczas gdy nie wiadomo, jaki byłby pierwszy), ani tym bardziej przez ilustracje, których zadaniem jest bardziej zaciemnienie sytuacji i dezorientacja czytelnika niż ukazywanie błyskotliwych pomysłów.
Rysunki w Kronikach Miecza są chaotyczne, zamiast przedstawiania postaci w dynamicznym ruchu, autor używa technicznych trików: kreskowań, błysków, dymków, wybuchów i wszystkiego, co sugeruje, że wiele się dzieje, choć na obrazku prawie nic nie ma. Ładnie narysowane twarze bohaterów muszą nadrabiać za ich często koślawe sylwetki, nieciekawe tła, kuriozalną budowę ciał, co tłumaczy skłonność do przedstawiania ich w zbliżeniu. Kontynuowana jest tradycja, że kobiece piersi są w rysunku potraktowane jak pełnoprawny bohater, a dodatkowa nutkę pikanterii wprowadza postać Kwiatu Lotosu. Od początku została przedstawiona jako kurtyzana i motyw ten jest w pełni wykorzystany wizualnie. Oko rysownika, którego akomodacja została podporządkowana przedziałkowi między jej piersiami, sprawiło, że czytelnik nie dowiaduje się z toku akcji, jaka jest broń, którą posługuje się wojowniczka. Biust Kwiatu przybiera wciąż inne kształty, mające zadowolić gusta koneserów: dojrzałych arbuzów, frywolnych mango czy soczystych grejpfrutów. Szczytem absurdu, który młodzi, męscy czytelnicy nazwaliby "przykuwającym oko smaczkiem", jest jej strój, który stanowi pretekstową sukienkę, odsłaniającą wszystko prócz pach i żeber, zapinaną na… sutki. Już pierwszy tom przyzwyczaił czytelników do myślenia, że w świecie Kronik Miecza krawcy jako materiału używają lateksu i celofanu, teraz zaś okazuje się, że nie zbywa im na guzikach. Komiks nie byłby jednak tak irytujący - a nawet stałby się "spójny i konsekwentny kompozycyjnie" - gdyby w błahą historyjkę i nudne wydarzenia autor nie próbował wcisnąć przeogromnego tła i drugiego dna. Używając słów postaci drugoplanowych, opowiada o tajemnych organizacjach, wydarzeniach z historii świata, bohaterach i spiskach, podczas gdy to wszystko jest mało ciekawe i gubi się w fabule, która zdaje się nie mieć nic wspólnego z tymi informacjami.
Drugi z komiksów, Saihōshi jest kolejnym wydawnictwem w ramach serii Yaoi Editio. Opowiada krótką (mieszcząca się w tym jednym tomie) i prostą (dość dobrze opisaną w streszczeniu na tylnej okładce) historię Sastre, wojownika ochraniającego księcia Anela, którego w trakcie eskorty dubluje jego faworyt, Kaleth. Niestety, przeciwko nim działa Riot Rozpruwacz (ach, ta skłonność twórców mangi do szafowania tanimi przydomkami, nie mającymi pokrycia w fabule), a sytuacja komplikuje się, gdy na scenę wkracza kolejny wróg - dawny sojusznik Sastre. Konflikt ten jest jedynie pretekstem do zawiązania kilku homoseksualnych romansów między bohaterami. Autorki postanowiły pokazać szeroki przekrój kontaktów, od słownych zaczepek i flirtu, poprzez nieszczęśliwe związki aż po gorącą miłość i równie płomienną relację sado-maso. A żeby nic nie odrywało chłopców od nieskrępowanych karesów, autorki wyeliminowały z opowieści kobiety: w komiksie występuje tylko jedna bohaterka trzecioplanowa, która pojawia się, by umrzeć z dziurą w brzuchu. Dwie pozostałe zostają jedynie wspomniane. Dwa główne romanse komiksu nasuwają pewne pytania na temat stosunków (rozumianych wszelako) między mężczyznami. Wspomniana już przygoda s/m między księciem a jego oprawcą pokazuje, że mężczyzna w skrytości ducha ma ochotę na seks zawsze i wszędzie, a gwałt nadaje miłosnym uniesieniom nieco pieprzu. Z kolei para Sastre i Kaleth dowodzi, że panowie potrafią być także mdli i łzawi, rozdarci między pokusami ciała, namowami serca a zahamowaniami rozsądku. Jednakże nawet w ich przypadku ujawniają się zaskakujące prawdy na temat rodu męskiego, kiedy Kaleth, podlegając dogłębnej duchowej penetracji przez kolegę, odnajduje sens swojego życia. Można podejrzewać, że Saihōshi w założeniu był komiksem rysowanym przez kobiety dla kobiet. Świadczy o tym realizacja różnych męskich stereotypów (powód, dla którego "on" boi się okazywać uczucia, facet myśli tylko o seksie, gwałt z męskiej perspektywy jest czymś fajnym) oraz typowy dla związków hetero układ dominującego opiekuna i słabszego, uległego partnera. W ten sposób czytelniczki mają typową romansową historię, w której każdy z bohaterów jest dla nich interesujący jako pewien męski typ.
Od strony graficznej Saihōshi prezentuje się nawet interesująco w swoim grubym ociosaniu. Kadrowanie jest zazwyczaj bałaganiarskie, rysunki chaotyczne, o różnym stopniu dopracowania, dbałości o szczegóły oraz budowania planów czy nakładania barw i światłocienia. Na szczęście autorki nie aspirują tutaj do stworzenia dzieła idealnego i nieznośnie wylizanego (jak w przypadku nieodżałowanie skończonego Les Bijoux, perły wśród klasyków) i łatwo im wybaczyć niedociągnięcia i kurioza anatomiczne (pokazujące to, co w męskim ciele zazwyczaj interesuje kobiety: muskulaturę klatki piersiowej, brzucha, ramion i rąk, z pominięciem tego, co jest pomiędzy nimi). Więcej, czytelnicy nie mają do nich pretensji o prostą fabułę z jasno zarysowanym konfliktem i ograniczonym tłem społeczno–politycznym. Wszak w tym komiksie chodzi tylko o erotykę oprawioną w fantasy, co jest zrealizowane konsekwentnie i do końca. Razić mogą tylko umieszczone na samym końcu epilogi, zamierzone jako dowcipy rysunkowe, a zrealizowane jako żenujące potworki.
Porównując oba komiksy, można pokusić się o zarysowanie obrazu erotycznie zaangażowanych czytelników oferty Kasenu. Z jednej strony wydawnictwo stawia na młodych chłopców, którzy przewidywani są jako modelowi odbiorcy pochłaniają opowieści w stylu Kronik Miecza: ciągnące się w nieskończoność wielopiętrowe historie, realizujące się w trwających bezustannie pojedynkach. Dla tych komiksów testosteron w końskiej dawce i erotyzm kalibru Pameli Anderson są kostiumem dla komiksów skierowanych do młodocianych czytelników strong men. Na drugim biegunie znajdują się te pozycje, w których sytuacja jest odwrotna, czyli typowa dla mangi i manhwy fabułka jest przykrywką dla czysto erotycznej zawartości. Pozostaje tylko pytanie, czy w pierwszym przypadku nie można wydać czegoś, co pozostając w konwencji fantastyczno-awanturniczej, jest choć trochę bardziej ambitne, w drugim zaś, czy nie warto by wzbogacić oferty o poważny komiks, który byłby naprawdę skierowany do dojrzałych odbiorców, a nie tylko tych, którzy po prostu ukończyli przepisowe osiemnaście lat.