Rebellion #06-10. The Ahakista Gambit
Przez lata Wyl Tarson, jeden z najważniejszych ludzi przywódcy pangalaktycznej organizacji przestępczej, Raze'a, dostarczał cennych informacji Sojuszowi Rebeliantów. Do czasu, jednak. Raze odkrył zdradę w swych szeregach i zamontował wewnątrz głowy Wyla ładunek wybuchowy. Tarson zostaje zmuszony podjąć się samobójczej misji rzekomo dla Rebelii. Zbiera grupkę podobnych mu agentów, którzy niegdyś zostali uznani za nienadających się do służby w Sojuszu, i wyrusza na planetę Ahakista...
Rebelia kontra Imperium, czyli Galaktyczna Wojna Domowa – źródło niekończących się opowieści o dzielnych bojownikach o wolność, jak i podłych sługach tyranii. Po trzydziestu latach można sobie jednak zacząć zadawać pytanie: czy naprawdę da się jeszcze coś z tego wycisnąć? Oczywiście, że się da, ze wszystkiego się da (vide II wojna światowa), ale rzadko wychodzi z tego cokolwiek godnego uwagi fana. Istnieją oczywiście wyjątki od reguły, a jeden z nich właśnie jest tutaj recenzowany. The Ahakista Gambit, pięć zeszytów stanowiących drugą miniserię z cyklu Rebellion, to właśnie taki diamencik zagrzebany w pyle – niby niepozorny, niby mało znaczący, ale za to jaki nietypowy i przyjemny w odbiorze! Kiedy pierwszy raz spojrzałem na okładkę pierwszego numeru, komiks wydał mi się raczej odpychający. I jeszcze ta dziwna, niełatwa do wymówienia, nazwa w tytule. Ktoś by się zapytał: ale o co chodzi? Odpowiem: chodzi o naprawdę dobrą historię w naprawdę dobrej szacie graficznej.
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
The Ahakista Gambit nie mówi o bohaterach Sojuszu Rebeliantów. Alleluja! Nie ma w niej ani Luke'a, ani Hana, ani Lei. Jeszcze raz: "alleluja"! Rebelia przedstawiona jest tu oczami osób, które albo prowadzą osobiste krucjaty-zemsty przeciwko Imperium albo walczą z opresją z poczucia jakiejś winy albo też wykorzystują sytuację, by móc po prostu zabijać. Powodów jest mnóstwo, ale znamiennym jest, że żaden nie wychodzi prosto z serca, nie jest oparty na idei, które prowadziły na przykład Skywalkera. Dlatego tak szalenie podoba mi się ten odcinek Rebellion. Pokazuje, że wspomniani "dzielni bojownicy o wolność" są ludźmi z krwi i kości, a nie maszynami, że ich motywacje rzadko bywają czyste, cele zaś jasne. To dodaje głębi postaciom, które i tak doskonale tu rozrysowano. Trudno jest nie polubić Baco, pijaka-włamywacza bez ustanku czyniącego aluzje do swojego alkoholizmu, czy też znanego z komiksu Nomad (Star Wars Tales #21-24) Darcę Nyla, niepokojąco zagubionego Jedi, który sprawia wrażenie zdolnego do wszystkiego, a jednocześnie niezdecydowanego.
Będąc przy niezdecydowaniu i postaciach. To nie przypadek, że pierwszym słowem wypowiedzianym w tej miniserii jest słowo "zdrada". W The Ahakista Gambit wszystko rozchodzi się o zdradę. Jak stwierdza sam Darth Vader w trzecim numerze: "Każdy jest zdolny do zdrady... jeśli tylko ma właściwy powód". Tutaj każdy bohater jest w jakiś sposób zdrajcą – jeśli nie pewnej idei, państwa lub innej osoby, to samego siebie. Istnieją różne oblicze zdrady, a najlepiej reprezentuje to główny bohater, Wyl Tarson, który ma to nieszczęście, że zostaje zmuszony do sprzeniewierzania się czemuś lub komuś praktycznie na każdym kroku. Opowieść wyraźnie zyskuje dzięki spięciu całej historii klamrą jednego, wyrazistego motywu. Podoba mi się niezmiernie, że twórcy komiksu nie próbują moralizować, co w sytuacji wzięcia na tapetę tematu zdrady, samo pcha się do głów jako najlepsze rozwiązanie. Innymi słowy, scenarzysta nie poszedł na łatwiznę, co mu się chwali.
W poprzedniej recenzji Rebellion ponarzekałem trochę na rysunki i trochę bardziej na kolory, oba niezbyt dobrze łączące się ze sobą. W tych pięciu zeszytach można dostrzec znaczącą poprawę, szczególnie w spójności kreski Michela Lacombe'a z barwami Wila Glassa. Dopiero tu widać co znaczy, gdy właściwie dobierze się zespół artystów odpowiedzialnych za grafikę. Współpraca tych dwóch panów przyniosła najobfitsze owoce w postaci świetnej gry światłocieniem, która wpływa na niesamowitą atmosferę komiksu, jak żaden inny jego element. Najpiękniejsze kadry w The Ahakista Gambit to właśnie te, gdzie połowę przestrzeni zajmuje półmrok, doskonale podkreślający emocje na twarzach poszczególnych postaci. Niestety, nie wszystko prezentuje się tak wybornie. Poziom szczegółów w tle jest raczej niezadowalający, wygląd paru postaci i miasta na tytułowej planecie zbyt pospolity (można to jednak uznać za plus w porównaniu do typowej gwiezdnowojennej egzotyki), a poza tym czasem odnosi się wrażenie, że Lacombe ma problemy z obrazowaniem piękna kobiet. Dwie bohaterki, Laynara i Rasha Bex, mają być w założeniu bardzo ładne, a wypadają mocno blado, w niektórych momentach wręcz brzydko. I o ile w przypadku Laynary wypada to zaskakująco uroczo, to nie da się już tego samego rzec o pani porucznik Bex.
Wspomniałem o egzotyce, toteż wypada coś więcej powiedzieć o tak zwanych smaczkach. Normalnie zacząłbym się również czepiać różnych bezsensów i absurdów, ale są one w The Ahakista Gambit tak nieznaczne i nieliczne lub wplecione z pewnym humorem, że ani trochę nie wpływają na odbiór komiksu. Autorzy postarali się, by za plecami głównych bohaterów, gdzieś w tle, pojawiło się jak najwięcej rzadziej eksponowanych ras obcych rodem z całej gwiezdnej sagi np. Iktotchi (jednym z nich był Saesee Tiin z Rady Jedi). Co ciekawe, elementów z szerokiego Expanded Universe nie uświadczymy tu wcale, z jednym szlachetnym wyjątkiem, jakim są Juggernauty... Ale to się raczej nie liczy, gdyż te pojawiły się w Zemście Sithów. Sam się zdziwiłem, że można zrobić tak klimatyczną opowieść bez konieczności zagłębiania się w niezliczone prace poprzedników, twórczo wykorzystując materiały wyłącznie z dwóch filmowych trylogii.
Oryginalni bohaterowie, intrygująca fabuła, szczypta humoru, dobre rysunki i niesamowita atmosfera Star Wars – The Ahakista Gambit ma wszystko i jeszcze więcej. Nie jest to wprawdzie miniseria pozbawiona wad, niemniej świetnie wpasowała się w mało pociągającą i, co tu dużo mówić, wypaloną do cna erę galaktycznej historii, a do tego dostarczyła mnóstwa pozytywnych emocji. Czego chcieć więcej od gwiezdnowojennego komiksu? Po namyśle dochodzę do wniosku, że jest coś takiego – zwie się okładkami. Przykro to mówić, ale obwoluty wszystkich pięciu numerów tej opowieści obrazkowej są koszmarne. Gdybym na ich podstawie decydował o zakupie, z pewnością szybko bym zrezygnował. Tymczasem mogę z pełną odpowiedzialnością zarekomendować The Ahakista Gambit każdemu fanowi Star Wars. By cieszyć się tą historią, wcale nie trzeba znać poprzedniej miniserii. O, widzicie, kolejny plus!
Rebelia kontra Imperium, czyli Galaktyczna Wojna Domowa – źródło niekończących się opowieści o dzielnych bojownikach o wolność, jak i podłych sługach tyranii. Po trzydziestu latach można sobie jednak zacząć zadawać pytanie: czy naprawdę da się jeszcze coś z tego wycisnąć? Oczywiście, że się da, ze wszystkiego się da (vide II wojna światowa), ale rzadko wychodzi z tego cokolwiek godnego uwagi fana. Istnieją oczywiście wyjątki od reguły, a jeden z nich właśnie jest tutaj recenzowany. The Ahakista Gambit, pięć zeszytów stanowiących drugą miniserię z cyklu Rebellion, to właśnie taki diamencik zagrzebany w pyle – niby niepozorny, niby mało znaczący, ale za to jaki nietypowy i przyjemny w odbiorze! Kiedy pierwszy raz spojrzałem na okładkę pierwszego numeru, komiks wydał mi się raczej odpychający. I jeszcze ta dziwna, niełatwa do wymówienia, nazwa w tytule. Ktoś by się zapytał: ale o co chodzi? Odpowiem: chodzi o naprawdę dobrą historię w naprawdę dobrej szacie graficznej.
The Ahakista Gambit nie mówi o bohaterach Sojuszu Rebeliantów. Alleluja! Nie ma w niej ani Luke'a, ani Hana, ani Lei. Jeszcze raz: "alleluja"! Rebelia przedstawiona jest tu oczami osób, które albo prowadzą osobiste krucjaty-zemsty przeciwko Imperium albo walczą z opresją z poczucia jakiejś winy albo też wykorzystują sytuację, by móc po prostu zabijać. Powodów jest mnóstwo, ale znamiennym jest, że żaden nie wychodzi prosto z serca, nie jest oparty na idei, które prowadziły na przykład Skywalkera. Dlatego tak szalenie podoba mi się ten odcinek Rebellion. Pokazuje, że wspomniani "dzielni bojownicy o wolność" są ludźmi z krwi i kości, a nie maszynami, że ich motywacje rzadko bywają czyste, cele zaś jasne. To dodaje głębi postaciom, które i tak doskonale tu rozrysowano. Trudno jest nie polubić Baco, pijaka-włamywacza bez ustanku czyniącego aluzje do swojego alkoholizmu, czy też znanego z komiksu Nomad (Star Wars Tales #21-24) Darcę Nyla, niepokojąco zagubionego Jedi, który sprawia wrażenie zdolnego do wszystkiego, a jednocześnie niezdecydowanego.
Będąc przy niezdecydowaniu i postaciach. To nie przypadek, że pierwszym słowem wypowiedzianym w tej miniserii jest słowo "zdrada". W The Ahakista Gambit wszystko rozchodzi się o zdradę. Jak stwierdza sam Darth Vader w trzecim numerze: "Każdy jest zdolny do zdrady... jeśli tylko ma właściwy powód". Tutaj każdy bohater jest w jakiś sposób zdrajcą – jeśli nie pewnej idei, państwa lub innej osoby, to samego siebie. Istnieją różne oblicze zdrady, a najlepiej reprezentuje to główny bohater, Wyl Tarson, który ma to nieszczęście, że zostaje zmuszony do sprzeniewierzania się czemuś lub komuś praktycznie na każdym kroku. Opowieść wyraźnie zyskuje dzięki spięciu całej historii klamrą jednego, wyrazistego motywu. Podoba mi się niezmiernie, że twórcy komiksu nie próbują moralizować, co w sytuacji wzięcia na tapetę tematu zdrady, samo pcha się do głów jako najlepsze rozwiązanie. Innymi słowy, scenarzysta nie poszedł na łatwiznę, co mu się chwali.
W poprzedniej recenzji Rebellion ponarzekałem trochę na rysunki i trochę bardziej na kolory, oba niezbyt dobrze łączące się ze sobą. W tych pięciu zeszytach można dostrzec znaczącą poprawę, szczególnie w spójności kreski Michela Lacombe'a z barwami Wila Glassa. Dopiero tu widać co znaczy, gdy właściwie dobierze się zespół artystów odpowiedzialnych za grafikę. Współpraca tych dwóch panów przyniosła najobfitsze owoce w postaci świetnej gry światłocieniem, która wpływa na niesamowitą atmosferę komiksu, jak żaden inny jego element. Najpiękniejsze kadry w The Ahakista Gambit to właśnie te, gdzie połowę przestrzeni zajmuje półmrok, doskonale podkreślający emocje na twarzach poszczególnych postaci. Niestety, nie wszystko prezentuje się tak wybornie. Poziom szczegółów w tle jest raczej niezadowalający, wygląd paru postaci i miasta na tytułowej planecie zbyt pospolity (można to jednak uznać za plus w porównaniu do typowej gwiezdnowojennej egzotyki), a poza tym czasem odnosi się wrażenie, że Lacombe ma problemy z obrazowaniem piękna kobiet. Dwie bohaterki, Laynara i Rasha Bex, mają być w założeniu bardzo ładne, a wypadają mocno blado, w niektórych momentach wręcz brzydko. I o ile w przypadku Laynary wypada to zaskakująco uroczo, to nie da się już tego samego rzec o pani porucznik Bex.
Wspomniałem o egzotyce, toteż wypada coś więcej powiedzieć o tak zwanych smaczkach. Normalnie zacząłbym się również czepiać różnych bezsensów i absurdów, ale są one w The Ahakista Gambit tak nieznaczne i nieliczne lub wplecione z pewnym humorem, że ani trochę nie wpływają na odbiór komiksu. Autorzy postarali się, by za plecami głównych bohaterów, gdzieś w tle, pojawiło się jak najwięcej rzadziej eksponowanych ras obcych rodem z całej gwiezdnej sagi np. Iktotchi (jednym z nich był Saesee Tiin z Rady Jedi). Co ciekawe, elementów z szerokiego Expanded Universe nie uświadczymy tu wcale, z jednym szlachetnym wyjątkiem, jakim są Juggernauty... Ale to się raczej nie liczy, gdyż te pojawiły się w Zemście Sithów. Sam się zdziwiłem, że można zrobić tak klimatyczną opowieść bez konieczności zagłębiania się w niezliczone prace poprzedników, twórczo wykorzystując materiały wyłącznie z dwóch filmowych trylogii.
Oryginalni bohaterowie, intrygująca fabuła, szczypta humoru, dobre rysunki i niesamowita atmosfera Star Wars – The Ahakista Gambit ma wszystko i jeszcze więcej. Nie jest to wprawdzie miniseria pozbawiona wad, niemniej świetnie wpasowała się w mało pociągającą i, co tu dużo mówić, wypaloną do cna erę galaktycznej historii, a do tego dostarczyła mnóstwa pozytywnych emocji. Czego chcieć więcej od gwiezdnowojennego komiksu? Po namyśle dochodzę do wniosku, że jest coś takiego – zwie się okładkami. Przykro to mówić, ale obwoluty wszystkich pięciu numerów tej opowieści obrazkowej są koszmarne. Gdybym na ich podstawie decydował o zakupie, z pewnością szybko bym zrezygnował. Tymczasem mogę z pełną odpowiedzialnością zarekomendować The Ahakista Gambit każdemu fanowi Star Wars. By cieszyć się tą historią, wcale nie trzeba znać poprzedniej miniserii. O, widzicie, kolejny plus!
Galeria
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Star Wars: Rebellion Volume 2. The Ahakista Gambit TPB
Scenariusz: Rob Williams
Rysunki: Michel Lacombe
Kolory: Wil Glass
Wydawca oryginału: Dakr Horse Comics
Data wydania oryginału: 5 marca 2008
Liczba stron: 128
Okładka: miękka
Druk: kolorowy
Cena: 17,95 USD
Scenariusz: Rob Williams
Rysunki: Michel Lacombe
Kolory: Wil Glass
Wydawca oryginału: Dakr Horse Comics
Data wydania oryginału: 5 marca 2008
Liczba stron: 128
Okładka: miękka
Druk: kolorowy
Cena: 17,95 USD
Tagi:
Wil Glass | The Ahakista Gambit TPB | The Ahakista Gambit | Star Wars Rebellion | Rob Williams | Michel Lacombe