Shine On (webkomiks)
O Demie, jednym z prekursorów polskiej inicjatywy Netkolektyw, słyszy się sprzeczne opinie. Jest to człowiek, który genialne pomysły i pasję do tworzenia komiksów musi łączyć z absolutnym brakiem talentu rysowniczego. Jedynym atutem jego prac, które mogą zachęcić do zagłębiania się w historię, może być Pomysł. Pomysł, który sprawi, iż czytelnik przestanie zwracać uwagę, iż postacie ludzkie nijak do naszego gatunku nie są podobne, a wszechobecny brak głębi i wykonane w Paincie kolory za pomocą techniki "pokryj farbą" już na wstępie przekreślają pozytywny odbiór ilustracji.
Pamiętam, że gdy pod koniec 2005 roku Shine On zaczął pojawiać się na onetowym blogu, nie było ściśle określone, kto jest jego autorem. Zdawać by się mogło, że autor obrazoburczych dzieł, takich jak Mnichu czy Family God chce pokazać się od nowej strony, nie mieszając w to swojej reputacji. Komiksy pojawiały się nieregularnie. Czasem trzeba było czekać trzy dni na aktualizację, innym razem zaś pojawiał się jeden odcinek rano, a następny wieczorem. W ciągu kwartału powstało pięćdziesiąt odcinków posiadających ciągłość fabularną. Niefortunna próba reanimacji na szczęście została zaniechana po sześciu odcinkach drugiej serii.
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
Czasem po prostu daje po oczach
Od strony wizualnej Shine On można wiele zarzucić. Nie jest to zwykła asceza rysunkowa, mająca być tylko tłem dla opowieści. Nie jest to minimalizm, ani nawet prymitywizm. Rysunki są, mówiąc krótko, niechlujne. Zdaje się, że twórca, świadom swych słabości, stwierdził: "a niech to" i postanowił rysować tylko schematyczne symbole. Wyraźne używanie Painta, nieprzekonujące przedstawienie i tak nielicznych obiektów, totalne ignorowanie takich elementów jak proporcje i konsekwencja w ich zachowaniu... Przynajmniej brak tła jest uzasadniony fabularnie. Osoba czytająca Shine On powinna oczekiwać najgorszego, wziąć głęboki wdech i czytać, po prostu czytać.
Niemniej ostrość zawodzi
Zachodzi tu bowiem ciekawe zjawisko – mnogość dialogów sprawia, iż na obrazki niemal nie zwraca się uwagi. Historia, z jaką mamy do czynienia, to rozwój rozmowy między marzycielem – osobą, która stworzyła własny świat – i jego pierwszym stworzeniem, pozbawionym imienia schematem ludzkiej sylwetki, w domyśle młodzieńca lub nastolatka. Pierwszy to nie posiadający ciała głos, kreator przedstawiający autora komiksu, niewiele różniący się od czytelnika. Drugi, choć zawiera w sobie ludzkie cechy, jest tabula rasa o emocjach dziecka. Wspólnie starają się stworzyć nowy świat, wracając do jego absolutnych początków. Problem w tym, iż Stworzenie nie potrafi zaakceptować wizji Stwórcy, który nie chce porzucić wzorców wyciągniętych ze świata widzianego przez nas za oknem. Ich rozmowy są o tyle ciekawe, iż opierają się o zabawę formą narracji komiksowej – liczne motywy są możliwe do przedstawienia jedynie ze względu na formę obrazkową, do której w sporej mierze odnoszą się ironicznie.
Shine On przedstawia rzekę myśli. Rozmowy dotyczą wielu zagadnień, obracających się wokół jednego tematu: "czy musi być tak, jak jest?" Stwórca antropomorfizuje swoje lęki, bunty i wątpliwości, by móc obserwować własny proces dojrzewania. Wraz z kolejnymi stronami historia zaczyna fascynować, problemy robią się coraz trudniejsze, a raczej – nabierają szerszej skali. Nie na każde dane są odpowiedzi, nie wszystkie są jasne, a wiele osądów opiera się na emocjach bohaterów, nie logice.
Abstrahując od ilustracji, fabuła czasem kuleje. Chociaż do czynienia mamy z zamkniętą historią, autor miał problem z formułą układu sześciu kadrów. Niektóre wątki przenoszą się na kilka stron, inne – ograniczają się do jednej, przy czym w ostatnim kadrze następuje pewna konkluzja. Wypada to sztucznie – widać, że autor starał się na siłę zamknąć konkretny pomysł na jednej stronie. Z mizernym skutkiem stara się tworzyć aforyzmy, czasem posiłkuje się innymi dziełami (chociażby Terrym Pratchettem, a zdanie zamykające cały komiks wywodzi się bezpośrednio z gry Planescape: Torment). Duża doza abstrakcyjnego humoru i surrealistycznych sytuacji może zniechęcić niektórych odbiorców.
Odblask zależy od perspektywy
Ale Shine On to coś więcej niż suma tragicznego rysunku, średniej kompozycji i pięknej historii, która jednak nie każdego zdoła poruszyć. To przede wszystkim niesamowite przedstawienie burzy, toczącej się w siedemnastolatku – jeszcze nie mężczyźnie, już nie dziecku. Komiks stanowi krótki "zarys osobowości" osoby rozdartej między rankiem i wieczorem, rzadką możliwość powrotu do poruszenia wewnętrznego dziecka. I być może nie każdego dzieło to oświeci, jednak jest ono ilustracją fatalistycznego pogodzenia się z kolejami rzeczy. I to chyba ten element sprawia, iż oddani czytelnicy potrafią do Shine On spontanicznie powracać.
Komiks ten adresowany jest do osób wrażliwych, dla których nie jest utrudnieniem fakt, iż obrazki stanowią tylko naszkicowane modele bytów. Te pół godziny, jakie poświęcicie na lekturę, może zaowocować przyjemnymi wspomnieniami i refleksyjnym nastrojem. Na pewno warto zaryzykować.
Tytuł: Shine On
Autor: Jakub 'Dem' Dębski
Strona: demland.info/shineon.html
Aktualizacje: zakończony
Pamiętam, że gdy pod koniec 2005 roku Shine On zaczął pojawiać się na onetowym blogu, nie było ściśle określone, kto jest jego autorem. Zdawać by się mogło, że autor obrazoburczych dzieł, takich jak Mnichu czy Family God chce pokazać się od nowej strony, nie mieszając w to swojej reputacji. Komiksy pojawiały się nieregularnie. Czasem trzeba było czekać trzy dni na aktualizację, innym razem zaś pojawiał się jeden odcinek rano, a następny wieczorem. W ciągu kwartału powstało pięćdziesiąt odcinków posiadających ciągłość fabularną. Niefortunna próba reanimacji na szczęście została zaniechana po sześciu odcinkach drugiej serii.
Czasem po prostu daje po oczach
Od strony wizualnej Shine On można wiele zarzucić. Nie jest to zwykła asceza rysunkowa, mająca być tylko tłem dla opowieści. Nie jest to minimalizm, ani nawet prymitywizm. Rysunki są, mówiąc krótko, niechlujne. Zdaje się, że twórca, świadom swych słabości, stwierdził: "a niech to" i postanowił rysować tylko schematyczne symbole. Wyraźne używanie Painta, nieprzekonujące przedstawienie i tak nielicznych obiektów, totalne ignorowanie takich elementów jak proporcje i konsekwencja w ich zachowaniu... Przynajmniej brak tła jest uzasadniony fabularnie. Osoba czytająca Shine On powinna oczekiwać najgorszego, wziąć głęboki wdech i czytać, po prostu czytać.
Niemniej ostrość zawodzi
Zachodzi tu bowiem ciekawe zjawisko – mnogość dialogów sprawia, iż na obrazki niemal nie zwraca się uwagi. Historia, z jaką mamy do czynienia, to rozwój rozmowy między marzycielem – osobą, która stworzyła własny świat – i jego pierwszym stworzeniem, pozbawionym imienia schematem ludzkiej sylwetki, w domyśle młodzieńca lub nastolatka. Pierwszy to nie posiadający ciała głos, kreator przedstawiający autora komiksu, niewiele różniący się od czytelnika. Drugi, choć zawiera w sobie ludzkie cechy, jest tabula rasa o emocjach dziecka. Wspólnie starają się stworzyć nowy świat, wracając do jego absolutnych początków. Problem w tym, iż Stworzenie nie potrafi zaakceptować wizji Stwórcy, który nie chce porzucić wzorców wyciągniętych ze świata widzianego przez nas za oknem. Ich rozmowy są o tyle ciekawe, iż opierają się o zabawę formą narracji komiksowej – liczne motywy są możliwe do przedstawienia jedynie ze względu na formę obrazkową, do której w sporej mierze odnoszą się ironicznie.
Shine On przedstawia rzekę myśli. Rozmowy dotyczą wielu zagadnień, obracających się wokół jednego tematu: "czy musi być tak, jak jest?" Stwórca antropomorfizuje swoje lęki, bunty i wątpliwości, by móc obserwować własny proces dojrzewania. Wraz z kolejnymi stronami historia zaczyna fascynować, problemy robią się coraz trudniejsze, a raczej – nabierają szerszej skali. Nie na każde dane są odpowiedzi, nie wszystkie są jasne, a wiele osądów opiera się na emocjach bohaterów, nie logice.
Abstrahując od ilustracji, fabuła czasem kuleje. Chociaż do czynienia mamy z zamkniętą historią, autor miał problem z formułą układu sześciu kadrów. Niektóre wątki przenoszą się na kilka stron, inne – ograniczają się do jednej, przy czym w ostatnim kadrze następuje pewna konkluzja. Wypada to sztucznie – widać, że autor starał się na siłę zamknąć konkretny pomysł na jednej stronie. Z mizernym skutkiem stara się tworzyć aforyzmy, czasem posiłkuje się innymi dziełami (chociażby Terrym Pratchettem, a zdanie zamykające cały komiks wywodzi się bezpośrednio z gry Planescape: Torment). Duża doza abstrakcyjnego humoru i surrealistycznych sytuacji może zniechęcić niektórych odbiorców.
Odblask zależy od perspektywy
Ale Shine On to coś więcej niż suma tragicznego rysunku, średniej kompozycji i pięknej historii, która jednak nie każdego zdoła poruszyć. To przede wszystkim niesamowite przedstawienie burzy, toczącej się w siedemnastolatku – jeszcze nie mężczyźnie, już nie dziecku. Komiks stanowi krótki "zarys osobowości" osoby rozdartej między rankiem i wieczorem, rzadką możliwość powrotu do poruszenia wewnętrznego dziecka. I być może nie każdego dzieło to oświeci, jednak jest ono ilustracją fatalistycznego pogodzenia się z kolejami rzeczy. I to chyba ten element sprawia, iż oddani czytelnicy potrafią do Shine On spontanicznie powracać.
Komiks ten adresowany jest do osób wrażliwych, dla których nie jest utrudnieniem fakt, iż obrazki stanowią tylko naszkicowane modele bytów. Te pół godziny, jakie poświęcicie na lekturę, może zaowocować przyjemnymi wspomnieniami i refleksyjnym nastrojem. Na pewno warto zaryzykować.
Tytuł: Shine On
Autor: Jakub 'Dem' Dębski
Strona: demland.info/shineon.html
Aktualizacje: zakończony