Sin City
Do niedawna istniały dwa filmy, o których można było powiedzieć, iż udało się w nich oddać konwencję komiksowych historii oraz przełożyć na język ekranu logikę rządzącą opowieściami z dymkiem. Mowa o Niezniszczalnym - dość poważnej opowieści o narodzinach superbohatera - oraz Iniemamocnych, którzy, począwszy od tematu, a na smaczkach rodem z Alana Moore’a skończywszy, znaleźli sposób na dokonanie idealnego przekładu "z komiksowego na kinowe". Są to przykłady o tyle istotne i warte naśladowania, iż wszechobecny zalew opartych na publikacjach Marvela czy DC Comics obrazów zamiast rozpieszczać komiksowych fanów, w przeważającej większości rozczarowuje. W najlepszym wypadku jego owocami są solidne, rzemieślnicze filmy akcji, które z komiksową poetyką, poza obcisłymi gatkami bohaterów, wiele wspólnego nie mają.
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
I oto pojawia się Robert Rodriguez, wyciąga spod ziemi Franka Millera i zabiera nas do Miasta Grzechu. Miasta czarno-białego, w którym jednakże nie podejmuje się łatwych wyborów, a wszystko posiada swoją cenę, najczęściej spłacaną krwią i straconymi złudzeniami. Sin City to miasto rodem z czarnego kryminału, pełne przegranych twardzieli obdarzonych wewnętrznym głosem oraz zabójczo pięknych kobiet, które najczęściej stanowią przyczynę spotykających owych twardzieli porażek. Oto miejsce, w którego zaułkach raczej nie chciałbyś zabłądzić.
Jakiej odpowiedzi w kwestii zgodności z pierwowzorem udzielają wiernym fanom Miller i Rodriguez? Zawiedzieni poczują się widzowie ceniący filmowców-interpretatorów, twórców, którzy biorą temat na warsztat i filtrują go przez siebie, przez swoją wrażliwość. Albowiem w przypadku Miasta Grzechu albo obecność na planie Millera albo niezmierzone oddanie Rodrigueza dla oryginalnego kształtu utworu (tudzień jedno i drugie) sprawiły, iż film stanowi prawdopodobnie jedną z najwierniejszych ekranizacji w historii kina. Dlatego też ci, którzy lubią jedynie te piosenki, które już znają, będą zachwyceni. Oczywiście, fanatycy dopatrzą się nieznacznych, wymuszonych materią przesunięć, lecz są to zmiany czysto kosmetyczne. Cała reszta: kadrowanie, dialogi, przbieg akcji to idealna niemal kopia tego, co pamięta się z kart komiksu. Doprawdy, Tolkien zostawił Peterowi Jacksonowi więcej swobody.
Nie da się ukryć, iż nad Sin City unosi się duch zaproszonego do współpracy (chyba nie wyłącznie w celach marketingowych) Quentina Tarantino. Już wcześniejsze filmy Rodrigueza nosiły pewne znamiona "podążania tą samą drogą", lecz w tym wypadku można mówić wręcz o stąpaniu po wydeptanych śladach. Objawia się to w dwóch kwestiach – przejaskrawionej estetyzacji oraz ogromnej dawce serwowanej widzowi przemocy. O ile położenie silnego nacisku na oddanie poprzez oprawę klimatu komiksu Franka Millera pozostawia niezatarte wrażenie, o tyle drugi aspekt budzi pewne wątpliwości.
Są to jednakże wątpliwości, które nie dotyczą jedynie obrazu kinowego, lecz również samego komiksu. Nie można przecież powiedzieć, iż Millerowskie Sin City jest bajeczką dla grzecznych dzieci, że brakuje tam scen niezwykle brutalnych, na granicy wytrzymałości. Jednakże narracja komiksowa operuje skrótem, wiele z tego, co w filmie zmuszeni jesteśmy oglądać kilkanaście sekund lub dłużej, w komiksie wydarza się niejako "między kadrami", pozwala czytelnikowi szybko przejść dalej, pozostawić w sferze niedopowiedzenia. W kinie można najwyżej zamknąć oczy. Rodriguez nie omieszkał bowiem wydobyć brutalności i okrucieństwa na pierwszy plan, przez co na długie minuty klimat noir zostaje zastąpiony przez sekwencje rodem z ciężkiego gore. W efekcie bezmyślna, obliczona na szokowanie przemoc kładzie się cieniem na nielicznych plamach bieli, które rozjaśniają czerń Miasta Grzechu.
Owa przemoc przesłania niestety te zaczerpnięte z komiksu epizody, które na ekranie lśnią pełnym blaskiem. Mowa o dwóch spinających klamrą fabułę scenach oraz całym, wyjąwszy jatkę z Żółtym Draniem, wątku Hartigana (w tej roli niezawodny, jak zawsze, "niezniszczalny" Bruce Willis). Ani przygody Marva (idealnie dobrany Mickey Rourke) ani Dwighta (przyćmiony przez obdarzonego genialnie mrocznym głosem Benicio Del Toro Clive Owen) nie budują równie gęstej atmosfery nieuchronnej klęski, tak typowej dla Chandlerowskich kryminałów. Zemsta, choćby podszyta silną namiętnością, blaknie przy motywie upadku, odchodzenia bohatera.
Sin City budzi podziw, Sin City budzi wątpliwości. Ważne filmy zazwyczaj budzą dyskusje.
Tytuł: Sin City
Reżyseria: Robert Rodriguez, Frank Miller
Scenariusz: Robert Rodriguez (na podstawie komiksu Franka Millera)
Obsada: Bruce Willis, Mickey Rourke, Jessica Alba, Clive Owen, Nick Stahl, Elijah Wood, Rutger Hauer, Benicio Del Toro, Rosario Dawson
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2005
I oto pojawia się Robert Rodriguez, wyciąga spod ziemi Franka Millera i zabiera nas do Miasta Grzechu. Miasta czarno-białego, w którym jednakże nie podejmuje się łatwych wyborów, a wszystko posiada swoją cenę, najczęściej spłacaną krwią i straconymi złudzeniami. Sin City to miasto rodem z czarnego kryminału, pełne przegranych twardzieli obdarzonych wewnętrznym głosem oraz zabójczo pięknych kobiet, które najczęściej stanowią przyczynę spotykających owych twardzieli porażek. Oto miejsce, w którego zaułkach raczej nie chciałbyś zabłądzić.
Jakiej odpowiedzi w kwestii zgodności z pierwowzorem udzielają wiernym fanom Miller i Rodriguez? Zawiedzieni poczują się widzowie ceniący filmowców-interpretatorów, twórców, którzy biorą temat na warsztat i filtrują go przez siebie, przez swoją wrażliwość. Albowiem w przypadku Miasta Grzechu albo obecność na planie Millera albo niezmierzone oddanie Rodrigueza dla oryginalnego kształtu utworu (tudzień jedno i drugie) sprawiły, iż film stanowi prawdopodobnie jedną z najwierniejszych ekranizacji w historii kina. Dlatego też ci, którzy lubią jedynie te piosenki, które już znają, będą zachwyceni. Oczywiście, fanatycy dopatrzą się nieznacznych, wymuszonych materią przesunięć, lecz są to zmiany czysto kosmetyczne. Cała reszta: kadrowanie, dialogi, przbieg akcji to idealna niemal kopia tego, co pamięta się z kart komiksu. Doprawdy, Tolkien zostawił Peterowi Jacksonowi więcej swobody.
Nie da się ukryć, iż nad Sin City unosi się duch zaproszonego do współpracy (chyba nie wyłącznie w celach marketingowych) Quentina Tarantino. Już wcześniejsze filmy Rodrigueza nosiły pewne znamiona "podążania tą samą drogą", lecz w tym wypadku można mówić wręcz o stąpaniu po wydeptanych śladach. Objawia się to w dwóch kwestiach – przejaskrawionej estetyzacji oraz ogromnej dawce serwowanej widzowi przemocy. O ile położenie silnego nacisku na oddanie poprzez oprawę klimatu komiksu Franka Millera pozostawia niezatarte wrażenie, o tyle drugi aspekt budzi pewne wątpliwości.
Są to jednakże wątpliwości, które nie dotyczą jedynie obrazu kinowego, lecz również samego komiksu. Nie można przecież powiedzieć, iż Millerowskie Sin City jest bajeczką dla grzecznych dzieci, że brakuje tam scen niezwykle brutalnych, na granicy wytrzymałości. Jednakże narracja komiksowa operuje skrótem, wiele z tego, co w filmie zmuszeni jesteśmy oglądać kilkanaście sekund lub dłużej, w komiksie wydarza się niejako "między kadrami", pozwala czytelnikowi szybko przejść dalej, pozostawić w sferze niedopowiedzenia. W kinie można najwyżej zamknąć oczy. Rodriguez nie omieszkał bowiem wydobyć brutalności i okrucieństwa na pierwszy plan, przez co na długie minuty klimat noir zostaje zastąpiony przez sekwencje rodem z ciężkiego gore. W efekcie bezmyślna, obliczona na szokowanie przemoc kładzie się cieniem na nielicznych plamach bieli, które rozjaśniają czerń Miasta Grzechu.
Owa przemoc przesłania niestety te zaczerpnięte z komiksu epizody, które na ekranie lśnią pełnym blaskiem. Mowa o dwóch spinających klamrą fabułę scenach oraz całym, wyjąwszy jatkę z Żółtym Draniem, wątku Hartigana (w tej roli niezawodny, jak zawsze, "niezniszczalny" Bruce Willis). Ani przygody Marva (idealnie dobrany Mickey Rourke) ani Dwighta (przyćmiony przez obdarzonego genialnie mrocznym głosem Benicio Del Toro Clive Owen) nie budują równie gęstej atmosfery nieuchronnej klęski, tak typowej dla Chandlerowskich kryminałów. Zemsta, choćby podszyta silną namiętnością, blaknie przy motywie upadku, odchodzenia bohatera.
Sin City budzi podziw, Sin City budzi wątpliwości. Ważne filmy zazwyczaj budzą dyskusje.
Tytuł: Sin City
Reżyseria: Robert Rodriguez, Frank Miller
Scenariusz: Robert Rodriguez (na podstawie komiksu Franka Millera)
Obsada: Bruce Willis, Mickey Rourke, Jessica Alba, Clive Owen, Nick Stahl, Elijah Wood, Rutger Hauer, Benicio Del Toro, Rosario Dawson
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2005