Świat Dysku #2: Blask fantastyczny
Fajny tytuł na powieść dla Pratchetta, prawda?
Jeśli nie pogodziliście się lub nie będziecie w stanie pogodzić się z faktem (a może mieć to zły wpływ na Wasze zdrowie), że rysunki w komiksowej adaptacji Świata dysku w niczym (czytaj: W NICZYM) nie przypominają ilustracji z okładek kultowego cyklu, to idźcie i poczytajcie jakąś śmieszną książkę. Albowiem dalej w tej recenzji czai się ZŁO.
Po lekturze Koloru magii dwie rzeczy były jasne. Po pierwsze, to, że Steven Ross nie powinien był zabierać się za ilustrowanie tego komiksu. Po drugie, patrz punkt pierwszy. Czy po polskiej premierze komisowej adaptacji Blasku fantastycznego do listy "rzeczy, których nie należało robić pod groźbą kary w postaci zrzucenia pod ogon A'Tuina w celu zbadania, jakiej jest płci", jesteśmy zobowiązani coś dodać?
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
Jak najbardziej. Ale najpierw wypada przypomnieć, że przynajmniej drugi autor – Scott Rockwell – odpowiedzialny za przeniesienie słów powieści w dymki i ramki komiksu, nie zawrócił z raz obranej i jedynej słusznej drogi. Tam, gdzie mógł (a mógł w zasadzie wszędzie), polegał na kunszcie Terry'ego Pratchetta i "pod groźbą zrzucenia za ogon etc." nie odstępował od tej zasady. Dzięki temu mogą znaleźć się ludzie, którzy stwierdzą: "O, jaki zabawny komiks! Gdyby jeszcze książki tak pisano!" Cóż, powieści Pratchetta nie są jeszcze (niestety) na liście lektur obowiązkowych.
Wróćmy jednak do znęcania pastwienia pochylania się nad pierwszym autorem. Osobie, która decydowała o jego udziale w projekcie ktoś chyba zrzucił na głowę żółwia, gdyż Ross dalej próbuje zabłysnąć czymś magicznym. Ze skutecznością właściwą Rincewindowi. Co ciekawe, ten ktoś, komu na głowę spadł żółw, chyba został trafiony kolejnym żółwiem (należałoby sprawdzić, czy w roku 1992 nad Londynem nastąpił jakiś gwałtowny opad żółwi), gdyż postanowił zakończenie historii dać do narysowania Joe Bennetowi. Efekt jest kuriozalny komiczny.
Jeśli komuś wydawało się, że rysować kobiet gorzej niż Ross już się nie da, oto wszechświat znowu zagrał mu na nosie. Biust Bethan pod kreską Benneta to niemal autonomiczny bohater: rośnie, zmniejsza się, raz jest ściśnięty, raz nie, czasem wyrasta z ramienia, cuda, dziwy, czysta magia… Z drugiej strony, nowy rysownik znacznie lepiej radzi sobie z wieloma aspektami, które Ross pewnie najchętniej omijałby szerokim łukiem (najlepiej długim lub refleksyjnym). Za jego sprawą twarze bohaterów wreszcie posiadają jakieś ciekawsze rysy, a trolle, jak mawia babcia Weatherwax, "dają czadu".
Obrońcy tezy o tym, że każde dzieło posiada jakąś niezniszczalną cząstkę, w której kryje się jego zamysł, duch i sens, otrzymali do rąk niezbity dowód. Adaptacja powieści Pratchetta nie zdołała całkowicie zabić tego, co napisał autor Blasku fantastycznego. Jego słowa wciąż można czytać. Trzeba tylko czasem przymknąć oczy na to, co znajduje się dookoła.
O komiksach na blogu Macieja 'repka' Reputakowskiego
Jeśli nie pogodziliście się lub nie będziecie w stanie pogodzić się z faktem (a może mieć to zły wpływ na Wasze zdrowie), że rysunki w komiksowej adaptacji Świata dysku w niczym (czytaj: W NICZYM) nie przypominają ilustracji z okładek kultowego cyklu, to idźcie i poczytajcie jakąś śmieszną książkę. Albowiem dalej w tej recenzji czai się ZŁO.
Po lekturze Koloru magii dwie rzeczy były jasne. Po pierwsze, to, że Steven Ross nie powinien był zabierać się za ilustrowanie tego komiksu. Po drugie, patrz punkt pierwszy. Czy po polskiej premierze komisowej adaptacji Blasku fantastycznego do listy "rzeczy, których nie należało robić pod groźbą kary w postaci zrzucenia pod ogon A'Tuina w celu zbadania, jakiej jest płci", jesteśmy zobowiązani coś dodać?
Jak najbardziej. Ale najpierw wypada przypomnieć, że przynajmniej drugi autor – Scott Rockwell – odpowiedzialny za przeniesienie słów powieści w dymki i ramki komiksu, nie zawrócił z raz obranej i jedynej słusznej drogi. Tam, gdzie mógł (a mógł w zasadzie wszędzie), polegał na kunszcie Terry'ego Pratchetta i "pod groźbą zrzucenia za ogon etc." nie odstępował od tej zasady. Dzięki temu mogą znaleźć się ludzie, którzy stwierdzą: "O, jaki zabawny komiks! Gdyby jeszcze książki tak pisano!" Cóż, powieści Pratchetta nie są jeszcze (niestety) na liście lektur obowiązkowych.
Wróćmy jednak do znęcania pastwienia pochylania się nad pierwszym autorem. Osobie, która decydowała o jego udziale w projekcie ktoś chyba zrzucił na głowę żółwia, gdyż Ross dalej próbuje zabłysnąć czymś magicznym. Ze skutecznością właściwą Rincewindowi. Co ciekawe, ten ktoś, komu na głowę spadł żółw, chyba został trafiony kolejnym żółwiem (należałoby sprawdzić, czy w roku 1992 nad Londynem nastąpił jakiś gwałtowny opad żółwi), gdyż postanowił zakończenie historii dać do narysowania Joe Bennetowi. Efekt jest kuriozalny komiczny.
Jeśli komuś wydawało się, że rysować kobiet gorzej niż Ross już się nie da, oto wszechświat znowu zagrał mu na nosie. Biust Bethan pod kreską Benneta to niemal autonomiczny bohater: rośnie, zmniejsza się, raz jest ściśnięty, raz nie, czasem wyrasta z ramienia, cuda, dziwy, czysta magia… Z drugiej strony, nowy rysownik znacznie lepiej radzi sobie z wieloma aspektami, które Ross pewnie najchętniej omijałby szerokim łukiem (najlepiej długim lub refleksyjnym). Za jego sprawą twarze bohaterów wreszcie posiadają jakieś ciekawsze rysy, a trolle, jak mawia babcia Weatherwax, "dają czadu".
Obrońcy tezy o tym, że każde dzieło posiada jakąś niezniszczalną cząstkę, w której kryje się jego zamysł, duch i sens, otrzymali do rąk niezbity dowód. Adaptacja powieści Pratchetta nie zdołała całkowicie zabić tego, co napisał autor Blasku fantastycznego. Jego słowa wciąż można czytać. Trzeba tylko czasem przymknąć oczy na to, co znajduje się dookoła.
O komiksach na blogu Macieja 'repka' Reputakowskiego
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Świat Dysku #2: Blask fantastyczny
Scenariusz: Scott Rockwell
Rysunki: Joe Bennet, Steven Ross
Wydawca oryginału: Corgi
Data wydania oryginału: 1992
Wydawca polski: Prószyński i S-ka
Data wydania polskiego: październik 2008
Tłumaczenie: Elżbieta Gepfert, Piotr W. Cholewa
Liczba stron: 128
Format: 163x235 mm
Okładka: miękka, kolorowa
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: 29 zł
Scenariusz: Scott Rockwell
Rysunki: Joe Bennet, Steven Ross
Wydawca oryginału: Corgi
Data wydania oryginału: 1992
Wydawca polski: Prószyński i S-ka
Data wydania polskiego: październik 2008
Tłumaczenie: Elżbieta Gepfert, Piotr W. Cholewa
Liczba stron: 128
Format: 163x235 mm
Okładka: miękka, kolorowa
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: 29 zł