Szósty rewolwer #1: Zimne martwe palce
Środkowy zachód Stanów Zjednoczonych II połowy XIX wieku. Wynajęci przez tajemniczą kobietę agenci poszukują mieszkającego ze swoją pasierbicą kaznodziei będącego w posiadaniu zagadkowego pistoletu. Zleceniodawczyni dysponując niesamowitym artefaktem zamierza przywrócić siłę swojemu mężowi, Olianderowi Bedfordowi Hume, obecnie – tylko z pozoru – denatowi, za życia będącemu słynącym z okrucieństwa generałem Konfederacji. Równocześnie poszukiwania kaznodziei rozpoczyna Drake Sinclair, renegat służący niegdyś pod komendą demonicznego generała Huma, obecnie zaś kierujący się własnymi motywami. Przeznaczenie nieuchronnie połączy ścigających oraz ściganych w zabójczej konfrontacji, a uczestnikami wydarzeń staną się przedwieczne siły skryte dotąd przez wzrokiem śmiertelnych. Los ludzkości będzie zależeć od tego, kto wejdzie w posiadanie tytułowego szóstego pistoletu oraz kompletu pozostałych pięciu egzemplarzy.
Autorzy komiksu, Cullen Bunn (scenariusz) oraz Brian Hurtt (ilustracje), rozpoczynając w roku 2010 serię Szósty rewolwer zabrali czytelników w przepełniony czarną magią świat Dzikiego Zachodu. Lawirując pomiędzy kilkoma konwencjami skrzętnie wykorzystali elementy mogące się kojarzyć z okultyzmem, voodoo, tajemnicą Templariuszy, a nawet – za sprawą przedwiecznych sił – mitologią Cthulhu. Co więcej, niektóre elementy, jak choćby "Drzewo wisielców" mogą kojarzyć się z samym Hellboyem. Bezkompromisowa żonglerka konwencjami poskutkowała mozaikowym tworem o wspólnym mianowniku, jakim jest niepojęte dla przeciętnych śmiertelników zło. Jednocześnie równie licznie pojawiają się tutaj nawiązania do klasycznych elementów westernów, czyli rewolwerowców i strzelanin. Obecna jest również delikatna – acz dość istotna – nutka historii związanej z wojną secesyjną. Co ciekawe połączenie różnych konwencji: westernu, historii wojny secesyjnej, fantastyki i horroru, samo w sobie nie jest nadmiernie oryginalne, chociaż eksploatowane było głównie przez filmowców. Warto tu wspomnieć o nakręconym w roku 1993 The Killing Box w reżyserii George'a Hickenloopera oraz stworzonym w roku 2011 Exit Humanity w reżyserii Johna Geddesa. Tym niemniej – wracając do komiksu – wymieszanie wszystkich wymienionych elementów zaowocowało iście piorunującym efektem w warstwie symboliczno–gadżetowej.
Z podobnym wyczuciem Bunn dawkuje opowiadaną historię. Najeżona czarnym mistycyzmem zmusza odbiorę do stawiania kolejnych pytań o znaczenie poszczególnych gestów czynionych przez protagonistów, jak i o same tytułowe pistolety. Scenarzysta zwleka jednak z udzielaniem odpowiedzi, a jeśli nawet już takowe pojawiają się, wówczas niemalże z automatu generują kolejne zapytania. Niedomówienia służą budowaniu klimatu, w efekcie czego album absorbuje uwagę odbiorcy już od pierwszych stron. Zręczne manipulowanie czytelnikiem dobrze wróży serii, jak i zapewnia autorom olbrzymie możliwości na przyszłość. Zasadnicze pytania: czym są tajemnicze pistolety i komu tak naprawdę służą, pozostają – jak można się w trakcie lektury spodziewać – bez odpowiedzi. W pierwszym odruchu można poczuć delikatne ukłucie rozczarowania, iż ta podstawowa kwestia pozostała bez wyjaśnienia, jednakże Zimne martwe palce dopiero otwierają cykl, więc ujawnienie tak ważnego elementu godziłoby w sens tworzenia kolejnych epizodów.
Autorzy nie uniknęli drobnych potknięć, z perspektywy znakomitej całości akceptowalnych. Kuleje nieco finałowa bitwa, której akcenty rozłożono nieco inaczej aniżeli przez większość komiksu. Tajemnicze i pełne niedomówień dialogi zastąpione zostały pełnymi patosu, lecz oklepanymi sloganami, jak to Amerykanie mają w zwyczaju. Także kreacja bohaterów może zostać odebrana za sztampową: źli są źli, dobrzy są dobrzy, bez większych niespodzianek tudzież zwrotów akcji. Małżeństwo Hume to diabły wcielone, a ich słudzy pozbawieni są jakichkolwiek zasad moralnych. Na drugim biegunie znajduje się Becky Montcrief, nieświadoma prawdziwej tożsamości swojego ojczyma oraz wbrew własnej woli wplątana w walkę o najwyższą stawkę. W godzinie próby wykazuje się jednak hartem ducha najwyższej próby. Nawet Drake Sinclair, z początku kierujący się nieodgadnionymi, a przez to interesującymi, dla czytelnika motywami, z biegiem czasu przygasa uginając się pod brzemieniem przyziemnej motywacji. Powyższe mankamenty nie zmieniają także faktu, iż komiks czyta się po prostu szybko i niezwykle przyjemnie.
W parze z dynamiczną fabułą idzie dopasowana kreska Hurtta. Szczegółowa, sugestywna, oddająca potępieńczy charakter scenariusza, budująca niesamowitą atmosferę oraz podkreślająca szaleństwo głównych postaci, zwłaszcza tych negatywnych. Hurtt wykorzystuje w zależności o sytuacji różną paletę barw; nie waha się korzystać z rozładowujących atmosferę pastelowych – wręcz pstrokatych – barw na równi z krwistą czerwienią zwiastującą nadchodzące problemy. W efekcie w warstwie graficznej komiks jest niemalże tak samo różnorodny, jak w treści.
Zimne martwe palce przykuły do fotela podczas lektury nie pozwalając oderwać się od komiksu. Jego twórcy, korzystając z bogactwa spuścizny kulturowej świetnie wykorzystali przeróżne motywy. Sama historia, może niespecjalnie oryginalna, poprowadzona została dynamicznie oraz bez większych przestojów, a drobniutkie wpadki nie zmieniają ogólnej oceny komiksu. Pozostaje z niecierpliwością wyczekiwać kolejnych albumów w nadziei, iż będą trzymać równie dobry poziom.
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Scenariusz: Culle Bunn
Rysunki: Brian Hurtt
Wydawca polski: Timof Comics
Data wydania polskiego: 28 kwietnia 2015
Tłumaczenie: Maciej Drewnowski
Format: 170X260 mm
Okładka: miękka
Druk: kolorowy
ISBN: 978-83-63963-66-8
Cena: 69,00 zł