» Teksty » Artykuły » Varia #2

Varia #2


wersja do druku

Omnia Varia

Autor: Redakcja: Maciej 'Repek' Reputakowski

Poprzednie Varia nadrobiły część zaległośći z roku ubiegłego. Pisałem wyłącznie o polskich komiksach, głównie o małych, acz prawie bez wyjątku znaczących publikacjach. W niniejszym odcinku też znajdą się polskie pozycje, ale wzbogacone mniejszymi i większymi tytułami zagranicznymi. Spis treści
Fotostory #2: Dokładki nie będzie Kontynuacja serii komiksowej zapoczątkowanej na łamach Kwartalnika Kultury Komiksowej Ziniol. Pierwszy tom, Zanim zaczniemy, nie zyskał zbyt dużego rozgłosu, ale za spotkał się z uznaniem naszego recenzenta. Podczas MFKiG 2011 Rafał Trejnis i Dominik Szcześniak planowali drugi tom na MFKiG 2012, jednak życie zweryfikowało ich plany tak, jak weryfikuje plany bohaterów tej serii. Ostatecznie dokładkę dostaliśmy w grudniu 2012. Ale za to jaką! Mikołaj, jeden z głównych bohaterów, zniknął. Przyjaciele postanowili go odnaleźć, koleżanki z pracy powspominać, a ich zmagania z rzeczywistością złożyły się na sześć opowieści, w których do pozornie telonowelowej, obyczajowej akcji, wkradają się elementy tajemnicze i na pierwszy rzut oka (?) nadprzyrodzone. "Dwójka" jest dzięki temu intrygująca, zaskakująca, bardziej różnorodna i lżejsza. Ta seria to absolutny "musiszmieć". Pełne napięcia oczekiwanie na zazębienie się i rozwiązanie wszelkich wątków będzie długie i bolesne. Ale czekać warto, bo scenarzysta udowodnił chociażby w Ksionzu, że pozornie rozłażące się wątki potrafi bardzo zgrabnie i w sposób niewymuszony połączyć w zwalającą z nóg całość. Nota: 8,5
Dzienniki ukraińskie Igort dał się poznać polskim czytelnikom za sprawą znakomitej gangsterskiej opowieści 5 to liczba doskonała. Dzienniki ukraińskie to rasowy, ilustrowany reportaż, w którym spotkani przez autora zwykli ludzie przywołują historię swojego życia naznaczoną okresem wielkiego głodu lat trzydziestych XX wieku (Hołodomor). Ich wspomnienia przerywane są szkicownikami z komentarzami na temat sytuacji politycznej kraju i nakreśleniem tła dla klęski głodu. Obie płaszczyzny znakomicie się uzupełniają, tworząc rzetelny, wiarygodny i przerażający dokument. Dziennik ukraińskie tylko pozornie są rwane i tylko pozornie są komiksem. Choć zawierają fragmenty narracji komiksowej, to bliżej im do pamiętnika w formie ilustrowanej relacji publicystycznej. Igort wybrał zupełnie inną formalną drogę niż mistrz komiksowego reportażu, Joe Sacco, ale wyszedł z tej próby zwycięsko. Najmocniejszymi fragmentami są "migawki" Ziemia i Radiacja, które wskazują na współczesne konsekwencje decyzji podejmowanych w przeszłości w sprawie Ukrainy. Nie spodziewajcie się po Dziennikach ukraińskich stuprocentowej narracji komiksowej, bo ten reportaż opiera się na jej zasadach tylko do pewnego stopnia. Dzienniki są znakomitym dokumentem rysunkowo-tekstowym. Nota: 8
Rycerze św. Wita O tym tytule pisał już w recenzji Jarek Kopeć. Jest to komiks tak bogaty w wątki i tropy interpretacyjne, że i dwóch recenzji byłoby mało, aby objąć je wszystkie. Album budzi też respekt swoim formatem i rozmiarem – prawie czterysta stron w twardej oprawie, w czerni i bieli. Można mieć pewne obawy, kiedy bierze się do ręki komiksy poważne i opowiadające o chorobie. Taka tematyka może mocno zrazić, o czym najlepiej świadczy przypadek nudnej (choć bardzo ciekawej formalnie) Parentezy (choć Krzysztof Wojciechowski stawia te komiksy niemalże na równi). Poważne wątki wkradają się do komiksu i próbują w nim zaistnieć trochę na zasadzie "świętej krowy". Odbywa się to niemal na zasadzie szantażu. Skoro komiks opowiada o strasznej chorobie/masakrze/doniosłym wydarzeniu historyczno-społecznym (niepotrzebne skreślić), to czytelnik ma paść na kolana i chwalić autora. Taki komiks po prostu "musi być" świetny. Tak, oczywiście, Rycerze za punkt wyjścia stawiają chorobę brata autora i opis zmagań rodziny z tą straszną przypadłością. Ale sukces wynika w tym przypadku z odpowiedniego podejścia do tematu i ukazania go w szerszej perspektywie (tutaj: historyczno-społecznej). A także z odpowiednio szczerego i wielokierunkowego ujęcia tematu. Nawet z tak dramatycznej opowieści można by zrobić komiks nudny, przewidywalny i całkowicie nie wzbudzający żadnych emocji. David B. jednak wybrnął z sytuacji znakomicie. Choroba brata stała się w jego opowieści chorobą całej rodziny i każdy jej członek postanowił sobie z nią poradzić na swój sposób. David B. napisał komiks autobiograficzny, który zamknął (czy aby na pewno?) jego długoletnią walkę ze stanem choroby poprzez budowanie zbroi, która pozwala stawić czoła brutalnej sytuacji. To szukanie odpowiedniej ochrony było konsekwentnym tworzeniem świata dziecięcej wyobraźni jako miejsca, w którym mogły znaleźć się odpowiedzi na pytania, na które świat dorosłych odpowiedzi nie znał (a szukał ich w równie tajemniczej myśli ezoterycznej i terapiach eksperymentalnych). Symptomatyczne jest to, że główna narracja w komiksie jest prowadzona w czasie teraźniejszym. Ten zabieg oddaje ciągle żyjące w członkach rodziny B. wspomnienie (trwanie?) choroby i synchronizuje się z fizycznym istnieniem, "dzianiem się", przeszłych wydarzeń na kartach komiksu. Przez pięć rozdziałów "męczymy" się razem z narratorem, szukając wyjścia z sytuacji, aby skonstatować, że z całej tej historii niewiele rozumiemy (tak jak David po latach nie potrafi zrozumieć swoich pierwszych prac komiksowych…). Wytchnienie przychodzi w znakomitym rozdziale szóstym. Czy czarno-biały komiks Davida B. odnalazł odpowiednie proporcje czerni i bieli? Czy jest to formalno-terapeutyczny yin-yang? Odpowiedzi, których udziela sobie autor i konkluzje, do jakich dojdzie czytelnik, być może wcale nie dadzą pozytywnej odpowiedzi na te pytania. Nie muszą. Dobry komiks może po prostu prowokować do krytycznego myślenia. Po zdobyciu wierzchołka choroby roztacza się przed nami piękny i niepokojący widok na równie trudne życie. Nota: 8
Habibi Craig Thompson tym razem opowiada losy Zama, czarnego niewolnika, i Dodoli, która została sprzedana za żonę jako mała dziewczynka. Kreśli przy tym paralelę między ich doświadczeniami i historiami religijnych (i nie tylko) proroków oraz przeróżnymi opowieściami kosmologicznymi. Jest to bajkowa historia miłosna rozgrywająca się w fikcyjnym orientalnym kraju. Nie jest jednak prostą opowieścią o miłości, bo w losy rozdzielenia głównych bohaterów wpleciony jest motyw konfliktu Zama z jego własnym ciałem. Budząca się w nim seksualność powoduje ciężkie poczucie winy, być może dlatego, że posługuje się w swoim myśleniu ideą miłości, a nie jej bardziej przyziemnym rozumieniem. Oprócz związku Zama i Dodoli, autor eksploruje również wątek zderzenia uduchowienia i tradycji z żarłoczną, współczesną cywilizacją. Prawie siedemset stron przepięknej historii, opowiedzianej w sposób więcej niż sprawny, musi jednak budzić pewien niedosyt i wątpliwości. Thompson nie mówi o miłości w zasadzie nic nowego ani zaskakującego. Bardzo ciekawie łączy losy Zama i Dodoli z wątkami religijnymi, z pełną świadomością możliwości komiksowego medium, a więc w "języku", który jest dla niego naturalną formą ekspresji. Kadrowanie, rytm narracyjny, orientalna ornamentyka kadrów są niezwykłe. Przepięknie i niezwykle trafnie oddany został charakter ikoniczny znaków alfabetu arabskiego. Thompson fantastycznie połączył kaligrafię, formę graficzną znaków, z elementami swojego stylu rysunkowego i zawartości kadrów (na ikoniczność znaków alfabetów wskazywał w obrębie myśli komiksowej Will Eisner w swoich książkach, co może być dobrym tropem interpretacyjnym). Nie ma pewności tylko co do jednej rzeczy – czy poprzez użyty w konkluzji, zastępujący słowa, arabski znak, udało mu się uniknąć bardzo przewidywalnego, uproszczonego zakończenia, przyprawiającego o ból zębów i niszczącego misternie stworzoną opowieść? Czy 672 strony komiksu miały faktycznie sprowadzić się do prostej konstatacji (której specjalnie nie zdradzam, mając na uwadze tych, którzy komiksu jeszcze nie czytali)? Nota: 6
New Avengers: Wojna domowa i Wojna Domowa New Avengers: Wojna domowa to kolejny zbiór opowieści o New Avengers, tym razem uzupełniający historię Wojna Domowa, który w tajemniczy sposób ukazał się jako pierwszy. Lektura tego tomu New Avengers bez znajomości chronologicznie wcześniejszych wydarzeń nie ma większego sensu, a tak właśnie nam całą tę kabałę superbohaterską zaserwowano. Szkoda, bo oba komiksy na tym bałaganie tracą – New Avengers: Wojna Domowa jest zbyt eliptyczny i enigmatyczny, a Wojna Domowa odarta z wielu zaskoczeń. New Avengers: Wojna Domowa to zbiór krótkich opowiadań: o Kapitanie Ameryce (bardzo pokraczny rysunek), Luke’u Cage’u (jak zwykle niepoprawnym i nieposłusznym), Jessice (która jak zwykle pakuje się w trudne sytuacje), Sentrym (którego werbuje Iron Man), Iron Manie (najlepsza opowieść w tomie – eksploruje wątek przejęcia władzy nad zbroją Żelazka) oraz Michaelu Pointerze alias Kolektyw (dostaje propozycję dołączenia do kanadyjskiej Omega Flight, grupy-spadkobierczyni wykończonej przez niego niemal w całości Alpha Flight). Bardzo poprawny komiks z przebłyskami ponadprzeciętnej pomysłowości. Nota : 6,5 Wojna Domowa opowiada o dramatycznym wydarzeniu spowodowanym zbytnią brawurą New Warriors, prowadzącym do tragicznych wydarzeń w Stamford. Nakręca się spirala agresji względem superbohaterów, a przy tym toczy się publiczna dyskusja o ich rejestracji i zwiększeniu kontroli. Oczywiście świat superbohaterski również dzieli się na dwa obozy. A potem zaczyna się dyskusja, zmiany frontu i klasyczna "nawalanka". Bardzo sprawnie opowiedzianą i dobrze pomyślaną historię niszczy zupełnie nagłe i nieprzekonujące "olśnienie", którego doznaje Kapitan Ameryka. Całe napięcie (symbol Ameryki sprzeciwił się jej nowym prawom!), konflikt, wszystkie wygłoszone wcześniej racje, dosłownie wszystko, co było dobre w tej historii, scenarzysta zniszczył tą jedną sceną. Po lekturze najlepiej będziecie wspominać Pogromcę. On jeden w Universum Marvela wydaje się wiedzieć, czego chce. Od początku do końca, bez owijania w bawełnę. Nie inaczej jest i tym razem. Nota: 4 Jedna rzecz niepokoi w komiksach Marvela serwowanych przez Muchę. Można odnieść wrażenie, że to, co najciekawsze, zostaje zdradzone na blurbie albo w zapowiedzi, a reszta jest pustym popisem rysownika. Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #1-6 W momencie powstawania tego tekstu mamy za sobą już sześć odsłon Wielkiej Kolekcji. Przedsięwzięcie trafia na podatny grunt wśród tęskniących za kupowaniem komiksów w kioskach i stanowi przekrojowe spojrzenie na marvelowskie Universum. Wysokiej jakości edycja (kredowy papier, twarda oprawa), niezłe historie oraz świetny stosunek ceny do objętości – tak w skrócie można scharakteryzować ten cykl.
Zaczęło się od Spider-Mana: Powrotu do domu, czyli znanej już opowieści o Pajęczaku (publikowano ją pod szyldem Dobrego Komiksu). Spidey musi stawić czoła tajemniczemu wampirowi oraz poznaje kogoś o podobnych do swoich zdolnościach. Jak zwykle pojawia się i bardziej prozaiczny wymiar życia Petera Parkera – praca w szkole w dosyć trudnych warunkach. Sympatyczna, przyzwoita opowieść narysowana przez kapitalnego Romitę Juniora. Nota: 6,5
Numer dwa, X-Men: Obdarowani, to również znany tytuł (publikowany przez Muchę). Jak postąpią mutanci na wieść, że istnieje lek na ich mutacje? Oczywiście dojdzie do różnicy zdań, kryzysów tożsamości i epickiej potyczki. Nowoczesne czytadło, które daje do myślenia. To zawsze był mocny punkt opowieści o X-Men – oprócz walki z nieziemskim złem, typowej nawalanki w stylu superhero, na kartach historii poruszano górnolotne kwestie. Kolejny raz udało się to zrobić z satysfakcjonującym skutkiem. Obdarowani dobrze łączą się z myślą przewodnią filmowych X-Men. Nota: 7
Trzeci numer kolekcji to Iron Man: Extremis. W stylistyce zaproponowanej nam przez rysownika (Adi Granov), realistycznym, malarskim rysunku, najlepiej sprawdza się Alex Ross. Ale do opowiedzenia tej historii nie sposób było wybrać lepszej konwencji. Tytułowy Extremis, tajemnicza i potężna broń, która zespala maszynę i człowieka, zagraża Iron Manowi, ale i podsuwa mu pomysł na udoskonalenie samego siebie jako superbohatera. Czy bardzo zaawansowaną technologię można zaprząc do swoich celów całkowicie bezkarnie? Czy służąc dobru, nie wymknie się spod kontroli albo nie dostanie w niepowołane ręce? Extremis jest świetnym komiksem, który dobrze uzupełnia filmową wizję nowego Żelazka. Superhero na najwyższym poziomie. Nota: 7,5
Wolverine z numeru czwartego to Rosomak w wydaniu retro w pogoni za swoją miłością. Oczywiście przy okazji mały Kanadyjczyk pakuje się w rozgrywkę mafijną. Prosta i brutalna historyjka z Frankiem Millerem przy ołówku. Niezwykle dynamicznie i pomysłowo wykadrowana historia o najfajniejszym (obok Pogromcy) bohaterze z Marvela. Nota: 6,5
Spider-Man: Narodziny Venoma opowiada o początkach czarnego kostiumu-symbionta oraz narodzinach niezwykłego przeciwnika Spidera – Venoma. Myląca jest okładka, bo wskazuje na większą obecność McFarlane’a w środku (jest zaledwie jedna w całości narysowana przez niego historyjka), ale i tak dobór epizodów wprowadzających czytelnika w temat Venoma-Brocka sprawia niesamowitą frajdę. Niby w większości to "starocie", ale czas obszedł się z nimi łaskawie. Nota: 6,5
Niezbyt łaskawie za to obszedł się z zawartością X-Men: Mroczna Phoenix. Jest to rzeczywiście mroczna opowieść o starciu X-Men z Hellfire Club i z koleżanką z drużyny, Jean Grey, która zostaje opanowana przez drzemiące w niej potężne moce. Pomysł na opowieść znakomity, ale ta ciągnie się niemiłosiernie. To komiks w starym stylu – przegadany, z narracją powtarzającą to, co widzimy na rysunku, pozbawiony elementu zaskoczenia. Po latach historia nie porusza i na dodatek źle się ją czyta. Jak dotąd – najsłabszy moment kolekcji. Nota: 5 Ogólna ocena przedsięwzięcia Hachette (przy wsparciu Mucha Comics) musi być wysoka. Jest tylko jeden szkopuł. W przypadku każdej z prezentowanych opowieści zostajemy najpierw wrzuceni w wir wydarzeń dotyczących danego bohatera lub bohaterów, a potem pozostawieni w jakimś punkcie, który zapowiada kontynuację, która nie następuje. Wskakujemy tylko na chwilę w widowiskowe światy i na tym, o ile sami nie uzupełnimy kolekcji w oryginale, podróż się kończy. To niezbyt komfortowe uczucie.
Rewolucje #7 Jedne Rewolucje rocznie to odpowiednia dawka steampunkowego świata, który Matesz Skutnik tworzy we współpracy z Jerzym Szyłakiem. Po zawirowaniach na morzu trafiamy w mgłę. W pewnym miasteczku dochodzi do tajemniczych zgonów ludzi, których łączy obecność na jednej dawnej, szkolnej fotografii. Z mgły, która spowija miasteczko, wyłaniają się w zupełnie niespodziewany i niepojęty sposób pociąg i tygrys, aby dopaść i ukarać winnego jakiegoś przewinienia. Kluczem do odczytania tego komiksu może być osoba iluzjonisty ("Śpicie i już nigdy się nie obudzicie"), którego dziełem mogą być tajemnicze wydarzenia. Ale czy na pewno? Czy jego sztuczki faktycznie porządkują wydarzenia w świecie przedstawionym? Warto mieć na uwadze, że ten świat posiada wiele wymiarów. Najbezpieczniej nazwać je czasoprzestrzennymi, co graficznie znajduje odbicie w organizacji planszy – równolegle do głównej linii narracyjnej możemy śledzić na dolnym pasku retrospekcję. Warto również zwrócić uwagę na to, że głosem iluzjonisty przemawiają autorzy: "Niektórzy nazywają mnie artystą"; "Bawię ludzi pokazywaniem im czegoś, czego naprawdę nie ma". Więc co tak naprawdę istnieje? Czy kiedy mgły się rozwieją, naszym oczom ukaże się prawda? A może tylko jej jeden wymiar? I czy iluzjonista rzeczywiście nad wszystkim panuje, a może jest marionetką w czyichś rękach? Autorzy oferują nam bardzo inteligentną grę, igraszkę z wielowymiarową rzeczywistością, z wieloma płaszczyznami świata przedstawionego, które splatają się i łączą w bardzo zaskakujący sposób. Nota: 8
Fistaszki 1963-1964 Dla śledzących przygody dzieciaków w prasie codziennej torturą musiało być oczekiwanie na kolejny pasek komiksowy. Dwadzieścia cztery godziny wymyślnych tortur. My na szczęście mamy zbiorcze wydania Fistaszków od Naszej Księgarni. Ponad trzysta stron małych dramatów o wielkich sprawach albo odwrotnie. Ponad trzysta stron życiowych mądrości. Czas nie wyrządził tym komiksom najmniejszej krzywdy, bo są one ponadczasowe. O ich niezwykłym charakterze świadczy też to, że czytane w wydaniu zbiorczym nie nudzą ani przez chwilę. Nie można poczuć przesytu, mimo że pewne tematy powracają, a inne są powtarzane w kilku kolejnych paskach. Fistaszki to arcydzieło traktujące o problemach uniwersalnych. A czy wiecie, co by było, gdyby wszyscy ludzie na świecie postanowili uciec od swoich problemów? Linus wie: "No cóż, przynajmniej wszyscy bieglibyśmy w tę samą stronę". Linus wie też, że "żaden problem na świecie nie jest na tyle duży lub skomplikowany, żeby nie można przed nim uciec". Można też zawsze w razie problemów uciekać się do lektury tego komiksu. Marzę o tym, by kiedyś napisać wstęp do któregoś z wydań zbiorczych Fistaszków. I myślę, że ten apologetyczny stosunek jest trochę podobny do uczucia, jakie towarzyszyło kiedyś Julio Cortazarowi względem Mafaldy Quino (komiksu argentyńskiego rysownika w zamyśle dosyć podobnego do Fistaszków). Powiedział on kiedyś: "nieważne, co ja myślę o Mafaldzie, ważne, co Mafalda myśli o mnie". Nota: 10

2
Artykuł polecany przez: Andman, Repek
Poleć innym ten artykuł

Komentarze Obserwuj


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.

ZAMKNIJ
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.