Wywiad z Danielem 'Gilbaertem' Gizickim
Wolisz publikować z myślą o druku czy odbiorcy w sieci? Jaką widzisz różnicę dla siebie jako scenarzysty?
Jak piszę, to nie zastanawiam się nad tym, gdzie to będzie opublikowane. Interesuje mnie jedynie to, czy mój scenariusz może stać się podwaliną dobrego komiksu. Jedynie w przypadku SofasurferZ od razu zapadła decyzja, że robimy komiks do internetu. Dlatego jest on pionowy, często będzie w nim więcej kadrów, niż mogłoby się zmieścić w obrębie paska komiksowego publikowanego w gazecie. Gdyby ten komiks był przeznaczony na papier, pewnie dopasowalibyśmy go do standardów takich wydań.
Nie ma dla mnie żadnej różnicy do jakiego komiksu (publikowanego w sieci czy na papierze) piszę scenariusz, gdyż wszystkie scenariusze rządzą się tymi samymi prawami. Moją rolą jako scenarzysty jest jedynie przekazać rysownikowi historię, zasugerować podział na kadry bądź strony, ewentualnie proponować kompozycję poszczególnych plansz (zdarza mi się szkicować storyboardy dla rysowników) i napisać dialogi. A gdzie to będzie opublikowane? Tam gdzie będzie.
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
Z Markiem Lachowiczem (autorem Grand Bandy, Człowieka-Paroovki, Gangu Wąsaczy) zajęliście na konkursie przy MFK III miejsce poruszającym komiksem o chorym chłopcu. Niezbyt lubię tego typu pytania, ale w tym wypadku mnie to wyjątkowo nurtuje - skąd pomysł? Gdy ostatnio na forum spotkałem się z pytaniem o komiksy opowiadające o bólu czy cierpieniu, w zasadzie poza waszą historią trudno było podać więcej przykładów.
Nie pamiętam już, skąd ten pomysł. Chciałem zrobić krótki komiks - obyczajowy i metaforyczny. Bez słów. Napisałem ten scenariusz. To było jakieś dwa albo trzy lata temu. Po sukcesie, jaki odnieśliśmy i ciepłych słowach, jakie na temat tego komiksu usłyszeliśmy, postanowiliśmy rozwinąć tę historię.
W jakim sensie? Czy powstanie większa opowieść wykorzystująca ten wątek?
Powstaje dłuższa historia, której częścią jest ten wątek. Skończyłem właśnie pisać inny scenariusz, więc teraz mogę się wziąć za ten projekt. Plan wydarzeń mam już jako tako ułożony w głowie, skonsultowany z Markiem, nic tylko usiąść i napisać. Tylko, że tu może być różnie, no bo jak człowiek wraca z pracy, to mu się nie zawsze chce. Ale plan jest taki, by na przyszłoroczne WSK mieć to wydane. Bo pewnie wcześniej nie damy rady.
Marek Lachowicz nie jest pierwszym rysownikiem, dla którego pisałeś. W zbiorze "Paronomazja" znajdziemy takich przypadków więcej. Z kim rozumiesz się najlepiej? Kto rysuje tak, że potem mówisz: "jest lepiej, niż to sobie wyobrażałem"?
Z każdą osobą współpracuje się inaczej. Dlatego, że każdy twórca ma inne podejście do robienia komiksów. Jedni przyjmują scenariusz i rysują go dokładnie tak, jak to napisałem. Inni zmieniają wszystko według własnego uznania. Ja staram się niczego nie narzucać rysownikom. Nie jestem nieomylny, więc zgadzam się na wszelkie rodzaje ingerencji, jak, na przykład, w dialogi (oczywiście po konsultacjach). Wiem, że inni scenarzyści często narzucają swoją wizję rysownikom i z tego rodzą się konflikty i tak dalej. Mnie skutecznie oduczył takiej postawy Marek Turek.
Był pierwszym rysownikiem, który wziął na warsztat mój scenariusz. Powywalał z niego 90%, zostawił jedynie ogólny zarys fabularny, dialog "Popatrz to pan Michał! - Hej!" i wcisnął w pierwszy tom Fastnachtspiela. Gdyby narysował ten scenariusz tak, jak ja napisałem, pewnie byłoby to coś zupełnie innego. Chodzi mi o to, że rysownik dopełnia "sobą" scenariusz. On jest jego pierwszym czytelnikiem, a więc i pierwszym oceniającym. On wyłapuje moje błędy, on proponuje rozwiązania, na które ja mogłem nie wpaść. Skoro chodzi o zrobienie jak najlepszego komiksu, to trzeba ze sobą rozmawiać, współpracować.
Mogę powiedzieć, że super pracuje mi się z Anią Miśkiewicz, bo dużo dyskutujemy, znajdujemy kompromisy i rozumiemy się. Ważne jest to, że oboje wiemy, co chcemy opowiadać. Bardzo dobrze współpracuje mi się również z Markiem Lachowiczem, Maćkiem Pałką czy Piotrkiem Nowackim. Mnie się generalnie dobrze współpracuje ze wszystkimi.
A co do tego "jest lepiej, niż to sobie wyobrażałem", to ja wiem przecież, komu daję scenariusz. I wiem, na co tę osobę stać. A i tak zawsze jestem pozytywnie zaskoczony.
Przez długi czas tworzyłeś w sieci prosty, minimalistyczny cykl Farma Intelectual Life. Dlaczego zakończyłeś ten projekt?
Farma intelectual life to dziwna sprawa w ogóle. Jak zaczynałem go robić, to nawet nie miałem internetu. Bawiłem się formą. Kiedy zrobiłem tych pasków trochę, wydałem je na ksero w mikronakładzie. Potem zrobiłem drugi tomik, Farma pojawiała się w różnych zinach, a dopiero później umieściłem to wszystko w sieci i tam też pokazywałem następne odcinki.
Komiks ten zakończyłem z prostego powodu. Przejadł mi się. Nie jestem rysownikiem, nie mam żadnych zdolności plastycznych, więc raz nabazgrałem coś w paincie, co od biedy można uznać za rysunki. No i potem jedynie kombinowałem, dokładając do tego tekst, wymieniając zawartość dymków. I to w pewnym momencie stało się gryzieniem własnego ogona. Zrobiłem 135 pasków z Farmą plus kilka odcinków specjalnych. Wystarczy.
Być może w niedługim czasie ukaże się zbiór "Farma Esenszjal", gdzie w jednym tomisku, będzie to wszystko razem, ładnie wydane. Taka alternatywna seria "Miszczowie komiksu - inaczej".
Z Anną Miśkiewicz tworzycie rozpoczęliście wspólnie internetowy cykl "Sofasurferz". Za sprawą rysowniczki czuć w nim trochę ducha wcześniejszego cyklu "CentralFabrik". Co w tym projekcie jest wyłącznie twoje? Czy też całość jest efektem wspólnej pracy?
Niby jest tak, że wyłącznie mój jest scenariusz. Ale to nieprawda, bo scenariusze wymyślamy razem. To znaczy, ja wymyślam najpierw, a Ania potem to poprawia. Ja zaś ewentualnie czepiam się później rysunków. Więc można powiedzieć, że całość jest efektem wspólnej pracy.
Publikowałeś i wciąż publikujesz w sieci. Tymczasem na forach internetowych jesteś jedną z osób, które najostrzej obchodzą się z innymi webkomiksiarzami. Co szczególnie cię irytuje u kolegów po fachu? I kogo poleciłbyś im jako wzór do naśladowania?
Od razu zaznaczę, że moje "poirytowanie" polskim komiksem internetowym to reakcja na jakieś 90% tytułów. Te 10 % czytam z przyjemnością i ich moje marudzenie nie dotyczy.
Rodzimych komiksiarzy internetowych łączy kilka cech, które z powodzeniem można nazwać wadami. Pierwszą z nich jest niewątpliwe ignorancja. W ich komiksach widać, że są osobami, które dobrych komiksów nie czytają, a nawet jeśli czytają, to albo bez zrozumienia specyfiki tego medium, albo kiepsko dobierając tytuły. Już tłumaczę o co mi teraz chodzi.
Nasi webkomiksiarze popełniają szkolne błędy, dlatego ich dziełka są w większości niezdatne do czytania. Prawie nikt nie ma pojęcia o konstruowaniu plansz, rozplanowywaniu akcji na kadry, odpowiednim połączeniu warstw graficznej i werbalnej. A dlaczego? Bo nie czytają dobrych komiksów i nie mają tego u kogo podpatrzyć.
Kolejną cechą jest złe podejście do robienia komiksów. Ci autorzy nie mają rozpracowanych historii, które chcą opowiedzieć. Nie mają szczegółowego i dopracowanego scenariusza, tylko robią, na przykład, co tydzień jedną planszę, którą dołączają potem na siłę do pozostałych. Te komiksy są potem pozrywane, nielogiczne i tak dalej. Dlatego zapewne dominują u nas paski komiksowe, bo nad tym teoretycznie najłatwiej zapanować. Ale niestety większości autorów brakuje jeszcze finezji, by tworzyć celne scenariusze do pasków. I na ogół brakuje im również umiejętności plastycznych.
To widać na przykładzie Kolektywu. Okazuje się, że młodzi, nieźli komiksiarze wykładają się na kilkuplanszowych historiach, których nie potrafią zaplanować, zrealizować i najczęściej nie mają po prostu pomysłów, żeby zrobić komiks, który przykuwa czytelnika od początku do końca.
Do tego dochodzi jeszcze coś dziwnego, wręcz niewytłumaczalnego, co wciąż w polskim komiksie internetowym pokutuje – casus Losuxa. Mamy masy nowych komiksów, nagryzmolonych na kolanie, przeładowanych "dowcipami" na poziomie gleby. Tworzenie webkomiksu to moda, więc biorą się za to ludzie, którzy w innej sytuacji, nigdy by nawet nie wpadli na to, że mogą płodzić komiksy. A te najczęściej wyglądają tak: dwie, trzy nieruchome postacie coś do siebie bełkoczą, na końcu ktoś rzuca mięchem, uhahaha, kurtyna. A pod tym wielki button do toplisty i tekst "głosujcie na mnie plz!! ^^". Ręce opadają.
Jak by nie patrzeć Farma jest tego najlepszym przykładem - więc wiem co mówię.
I, co gorsza, okazuje się, że są ludzie, którzy takie twory czytają i pieją z zachwytu. FANI. Pal licho już takie nieuleczalne przypadki. Ale jeśli całkiem dobrze rokujący autor webkomiksu, który już coś tam potrafi, jest codziennie głaskany przez setkę fanów, którzy wmawiają mu, że jest genialny, to on już się nie będzie rozwijał. Dzięki fanom.
Kiedy jeszcze nie było tak rozwiniętego internetu, publikacja komiksów wyglądała nieco inaczej, wtedy każdy starał się jak najwięcej z siebie wykrzesać, dopracowywał komiksy, często przez długi czas i potem wysyłał do jednego z pism. A tam był redaktor, który wybierał te najlepsze i publikował. Tak było za najlepszych lat "Aqq" czy "Produktu". Były tam pokazywane naprawdę dobre rzeczy. Niekoniecznie musiały się podobać historie, ale trudno było twórcom odmówić sprawności warsztatowej, To tam debiutowali twórcy, który w momencie debiutu byli miliony razy lepsi, niż ci startujący teraz w sieci. Bo teraz każdy może sobie zrobić stronę i pokazać swoje wytwory. A że ludzie są na ogół bezkrytyczni, mamy sieć pełną "losuxów", "bundzów" czy innych "asgardów".
Nikomu nie chce się przysiąść i popracować nad swoim dziełem. Podam taki przykład: na forum Bitew Komiksowych niejaki Bravu pokazuje kolejne strony swojego komiksu. Tam kilku bohaterów przez kilka strona rozmawia. Nic się nie dzieje, tylko gadają. Ich wypowiedzi zajmują większą część kadrów. A autor tłumaczy to w ten sposób: "wstęp zawiera informacje, które są ważne dla dalszej części fabuły, wiec trzeba go zrealizować, ‘suche’ dialogi będą jeszcze przez jakiś czas, potem będzie już luźniej". No, to super. Przecież jest tyle sposobów, za pomocą których można przedstawić te "ważne dla fabuły informacje". Ale nie, po co się wysilać. Dajmy za to przez kilka stron długaśne tyrady postaci.
I mógłbym tak jeszcze długo wymieniać to co mnie irytuje, dziwi i martwi. Ale, żeby nie było, jest kilka dobrych polskich tytułów jak np. Stachanowiec, Bug City, Smocze przytulisko czy The movie.
A wzory do naśladowania? Długo by wymieniać. Lepiej niech każdy "twórca" pójdzie do księgarni i wybierze sobie kilka tytułów. Różnych. I niech podpatruje jak to robią zawodowcy.
A ty sam? Czy jest jakiś scenarzysta, za którego dałbyś się pokroić?
Hmm. Pokroić to bym się za żadnego scenarzystę nie dał. Mogę powiedzieć, czyje scenariusze lubię i co chętnie czytam. Ale tu mógłbym długo wypisywać, więc wymienię trzech moich mistrzów: Bill Watterson, Andreas Martens, Katsushiro Otomo.
Mogę natomiast powiedzieć z kim spośród rysowników, z którymi jeszcze jakoś mnie los nie zetknął, bardzo chciałbym współpracować. Bill Watterson, Andreas Martens, Katsushiro Otomo... I jeszcze: Kent Williams, Ted McKeever, Jon J. Muth, Massimiliano Frezzatto, Emanuel Civiello, Konstantyn Komardin, Hiroaki Samura, Paul Pope, Pascal Rabate, Nicolas de Crecy, Krzysztof Gawronkiewicz, Robert Adler, Jacek Frąś i wielu, wielu innych...
"KaeReLki i inne takie", "CentralFabrik", "Paronomazja"... Dzięki tobie w nie do końca oficjalnym obiegu ukazało się kilka zbiorów komiksów. Co w każdym z nich cię szczególnie cieszyło i co z perspektywy czasu byś w nich zmienił?
Zmieniłbym jakość wydania. Dałbym twarda okładkę, kredowy papier... Ciężko mi odpowiedzieć, nie zmieniłbym materiału w KaeReLkach, CentralFabrik czy w albumiku z paskami Marka Lachowicza. Bo zawartość tych albumików uważam za bardzo dobrą - dlatego je wydałem. Zmieniłbym moje scenariusze w Paronomazji bo widzę błędy, które popełniłem. Poprawiłbym wpadki edytorskie jak chociażby przestawioną kolejność stron w jednej z nowelek w Paronomazji czy zgubione cztery paski z Przygód Pana W. A cieszy mnie to, że (jak myślę) autorzy komiksów byli z nich zadowoleni i dałem im jakąś szansę na zaprezentowanie swojego materiału.
Gdy jakiś czas temu rozmawialiśmy, powiedziałeś, że zarzucasz tę amatorską działalność wydawniczą. Czy decyzja nadal jest w mocy? A jeśli tak, to jakie były jej pośrednie i bezpośrednie przyczyny?
To nie jest decyzja ostateczna. Bo jeśli wygram wreszcie w totka, albo dostanę duży spadek i będę miał wolną (większą) gotówkę, to chętnie coś wydam. Dopóki jednak tak się nie dzieje, nie zamierzam nic wydawać, bo nie mam pieniędzy, ochoty ani czasu. Nie chcę jeździć na imprezy komiksowe, stać cały dzień na stoisku i martwić się, czy mi się materiał sprzeda.
Już to przerobiłem. Żeby wydawać komiksy na tym ryneczku i żeby to miało ręce i nogi, trzeba mieć pieniądze i wiarę, że to ma sens. Ja nie mam, więc po co mam się męczyć?
Nie ulega dla mnie wątpliwości, iż niszowa działalność edytorska będzie żyła swoim życiem. Masz jakąś radę/rady dla tych, którzy będą próbowali swoich sił jako okazjonalni wydawcy?
Przede wszystkim trzeba mieć dobrych przyjaciół, którzy pomogą, wesprą w trudnych chwilach i na których można polegać.
Trzeba mieć konkretny materiał, który warto odłożyć na pół roku i sprawdzić, jak wytrzymał próbę czasu. Trzeba mieć wszystko przygotowane na długo wcześniej przed momentem rozpoczęcia sprzedaży (a więc przed imprezą komiksową). Tak, żeby nie robić wszystkiego na ostatnią chwilę, martwiąc się czy, na przykład, drukarnia zdąży. Wybrać drukarnię, która nie zmasakruje komiksów podczas drukowania. Pięćdziesiąt razy wszystko sprawdzić, aby wyeliminować błędy. Trzeba mieć konkretną sumę pieniędzy, żeby to sfinansować. Ważna jest też przemyślana i skuteczna promocja. I gigantyczny dystans. Bo nerwy bardzo szybko puszczają. A potem trzeba sobie odpowiedzieć na ważne pytanie. Czego się spodziewam? Odpowiedź należy podzielić przez dwadzieścia. Bo przy pesymistycznym rozwoju wypadków mniej więcej tyle z tego zostaje.
Daniel Gizicki, rocznik '82. Pochodzi z Gliwic.
Z wykształcenia: filológ polski. Nauczyciel znaczy.
Z zamiłowania: scenarzysta komiksowy, pisarz (ponoć tworzy nową epopeję narodową). Z rozpędu: wredny recenzent Esensji.
Publikacje: Paronomazja, Jeju, Ziniol, Kgb, Krakers, Opowieści tramwajowe, Maszin, Zeszyty komiksowe i inne miejsca.
Lubi: gotowanie, jazz i święty spokój.
Wady: Przede wszystkim leniwy. Z tego biorą początek wszystkie inne wady w liczbie trzystu.
Jak piszę, to nie zastanawiam się nad tym, gdzie to będzie opublikowane. Interesuje mnie jedynie to, czy mój scenariusz może stać się podwaliną dobrego komiksu. Jedynie w przypadku SofasurferZ od razu zapadła decyzja, że robimy komiks do internetu. Dlatego jest on pionowy, często będzie w nim więcej kadrów, niż mogłoby się zmieścić w obrębie paska komiksowego publikowanego w gazecie. Gdyby ten komiks był przeznaczony na papier, pewnie dopasowalibyśmy go do standardów takich wydań.
Nie ma dla mnie żadnej różnicy do jakiego komiksu (publikowanego w sieci czy na papierze) piszę scenariusz, gdyż wszystkie scenariusze rządzą się tymi samymi prawami. Moją rolą jako scenarzysty jest jedynie przekazać rysownikowi historię, zasugerować podział na kadry bądź strony, ewentualnie proponować kompozycję poszczególnych plansz (zdarza mi się szkicować storyboardy dla rysowników) i napisać dialogi. A gdzie to będzie opublikowane? Tam gdzie będzie.
Z Markiem Lachowiczem (autorem Grand Bandy, Człowieka-Paroovki, Gangu Wąsaczy) zajęliście na konkursie przy MFK III miejsce poruszającym komiksem o chorym chłopcu. Niezbyt lubię tego typu pytania, ale w tym wypadku mnie to wyjątkowo nurtuje - skąd pomysł? Gdy ostatnio na forum spotkałem się z pytaniem o komiksy opowiadające o bólu czy cierpieniu, w zasadzie poza waszą historią trudno było podać więcej przykładów.
Nie pamiętam już, skąd ten pomysł. Chciałem zrobić krótki komiks - obyczajowy i metaforyczny. Bez słów. Napisałem ten scenariusz. To było jakieś dwa albo trzy lata temu. Po sukcesie, jaki odnieśliśmy i ciepłych słowach, jakie na temat tego komiksu usłyszeliśmy, postanowiliśmy rozwinąć tę historię.
W jakim sensie? Czy powstanie większa opowieść wykorzystująca ten wątek?
Powstaje dłuższa historia, której częścią jest ten wątek. Skończyłem właśnie pisać inny scenariusz, więc teraz mogę się wziąć za ten projekt. Plan wydarzeń mam już jako tako ułożony w głowie, skonsultowany z Markiem, nic tylko usiąść i napisać. Tylko, że tu może być różnie, no bo jak człowiek wraca z pracy, to mu się nie zawsze chce. Ale plan jest taki, by na przyszłoroczne WSK mieć to wydane. Bo pewnie wcześniej nie damy rady.
Marek Lachowicz nie jest pierwszym rysownikiem, dla którego pisałeś. W zbiorze "Paronomazja" znajdziemy takich przypadków więcej. Z kim rozumiesz się najlepiej? Kto rysuje tak, że potem mówisz: "jest lepiej, niż to sobie wyobrażałem"?
Z każdą osobą współpracuje się inaczej. Dlatego, że każdy twórca ma inne podejście do robienia komiksów. Jedni przyjmują scenariusz i rysują go dokładnie tak, jak to napisałem. Inni zmieniają wszystko według własnego uznania. Ja staram się niczego nie narzucać rysownikom. Nie jestem nieomylny, więc zgadzam się na wszelkie rodzaje ingerencji, jak, na przykład, w dialogi (oczywiście po konsultacjach). Wiem, że inni scenarzyści często narzucają swoją wizję rysownikom i z tego rodzą się konflikty i tak dalej. Mnie skutecznie oduczył takiej postawy Marek Turek.
Był pierwszym rysownikiem, który wziął na warsztat mój scenariusz. Powywalał z niego 90%, zostawił jedynie ogólny zarys fabularny, dialog "Popatrz to pan Michał! - Hej!" i wcisnął w pierwszy tom Fastnachtspiela. Gdyby narysował ten scenariusz tak, jak ja napisałem, pewnie byłoby to coś zupełnie innego. Chodzi mi o to, że rysownik dopełnia "sobą" scenariusz. On jest jego pierwszym czytelnikiem, a więc i pierwszym oceniającym. On wyłapuje moje błędy, on proponuje rozwiązania, na które ja mogłem nie wpaść. Skoro chodzi o zrobienie jak najlepszego komiksu, to trzeba ze sobą rozmawiać, współpracować.
Mogę powiedzieć, że super pracuje mi się z Anią Miśkiewicz, bo dużo dyskutujemy, znajdujemy kompromisy i rozumiemy się. Ważne jest to, że oboje wiemy, co chcemy opowiadać. Bardzo dobrze współpracuje mi się również z Markiem Lachowiczem, Maćkiem Pałką czy Piotrkiem Nowackim. Mnie się generalnie dobrze współpracuje ze wszystkimi.
A co do tego "jest lepiej, niż to sobie wyobrażałem", to ja wiem przecież, komu daję scenariusz. I wiem, na co tę osobę stać. A i tak zawsze jestem pozytywnie zaskoczony.
Przez długi czas tworzyłeś w sieci prosty, minimalistyczny cykl Farma Intelectual Life. Dlaczego zakończyłeś ten projekt?
Farma intelectual life to dziwna sprawa w ogóle. Jak zaczynałem go robić, to nawet nie miałem internetu. Bawiłem się formą. Kiedy zrobiłem tych pasków trochę, wydałem je na ksero w mikronakładzie. Potem zrobiłem drugi tomik, Farma pojawiała się w różnych zinach, a dopiero później umieściłem to wszystko w sieci i tam też pokazywałem następne odcinki.
Komiks ten zakończyłem z prostego powodu. Przejadł mi się. Nie jestem rysownikiem, nie mam żadnych zdolności plastycznych, więc raz nabazgrałem coś w paincie, co od biedy można uznać za rysunki. No i potem jedynie kombinowałem, dokładając do tego tekst, wymieniając zawartość dymków. I to w pewnym momencie stało się gryzieniem własnego ogona. Zrobiłem 135 pasków z Farmą plus kilka odcinków specjalnych. Wystarczy.
Być może w niedługim czasie ukaże się zbiór "Farma Esenszjal", gdzie w jednym tomisku, będzie to wszystko razem, ładnie wydane. Taka alternatywna seria "Miszczowie komiksu - inaczej".
Z Anną Miśkiewicz tworzycie rozpoczęliście wspólnie internetowy cykl "Sofasurferz". Za sprawą rysowniczki czuć w nim trochę ducha wcześniejszego cyklu "CentralFabrik". Co w tym projekcie jest wyłącznie twoje? Czy też całość jest efektem wspólnej pracy?
Niby jest tak, że wyłącznie mój jest scenariusz. Ale to nieprawda, bo scenariusze wymyślamy razem. To znaczy, ja wymyślam najpierw, a Ania potem to poprawia. Ja zaś ewentualnie czepiam się później rysunków. Więc można powiedzieć, że całość jest efektem wspólnej pracy.
Publikowałeś i wciąż publikujesz w sieci. Tymczasem na forach internetowych jesteś jedną z osób, które najostrzej obchodzą się z innymi webkomiksiarzami. Co szczególnie cię irytuje u kolegów po fachu? I kogo poleciłbyś im jako wzór do naśladowania?
Od razu zaznaczę, że moje "poirytowanie" polskim komiksem internetowym to reakcja na jakieś 90% tytułów. Te 10 % czytam z przyjemnością i ich moje marudzenie nie dotyczy.
Rodzimych komiksiarzy internetowych łączy kilka cech, które z powodzeniem można nazwać wadami. Pierwszą z nich jest niewątpliwe ignorancja. W ich komiksach widać, że są osobami, które dobrych komiksów nie czytają, a nawet jeśli czytają, to albo bez zrozumienia specyfiki tego medium, albo kiepsko dobierając tytuły. Już tłumaczę o co mi teraz chodzi.
Nasi webkomiksiarze popełniają szkolne błędy, dlatego ich dziełka są w większości niezdatne do czytania. Prawie nikt nie ma pojęcia o konstruowaniu plansz, rozplanowywaniu akcji na kadry, odpowiednim połączeniu warstw graficznej i werbalnej. A dlaczego? Bo nie czytają dobrych komiksów i nie mają tego u kogo podpatrzyć.
Kolejną cechą jest złe podejście do robienia komiksów. Ci autorzy nie mają rozpracowanych historii, które chcą opowiedzieć. Nie mają szczegółowego i dopracowanego scenariusza, tylko robią, na przykład, co tydzień jedną planszę, którą dołączają potem na siłę do pozostałych. Te komiksy są potem pozrywane, nielogiczne i tak dalej. Dlatego zapewne dominują u nas paski komiksowe, bo nad tym teoretycznie najłatwiej zapanować. Ale niestety większości autorów brakuje jeszcze finezji, by tworzyć celne scenariusze do pasków. I na ogół brakuje im również umiejętności plastycznych.
To widać na przykładzie Kolektywu. Okazuje się, że młodzi, nieźli komiksiarze wykładają się na kilkuplanszowych historiach, których nie potrafią zaplanować, zrealizować i najczęściej nie mają po prostu pomysłów, żeby zrobić komiks, który przykuwa czytelnika od początku do końca.
Do tego dochodzi jeszcze coś dziwnego, wręcz niewytłumaczalnego, co wciąż w polskim komiksie internetowym pokutuje – casus Losuxa. Mamy masy nowych komiksów, nagryzmolonych na kolanie, przeładowanych "dowcipami" na poziomie gleby. Tworzenie webkomiksu to moda, więc biorą się za to ludzie, którzy w innej sytuacji, nigdy by nawet nie wpadli na to, że mogą płodzić komiksy. A te najczęściej wyglądają tak: dwie, trzy nieruchome postacie coś do siebie bełkoczą, na końcu ktoś rzuca mięchem, uhahaha, kurtyna. A pod tym wielki button do toplisty i tekst "głosujcie na mnie plz!! ^^". Ręce opadają.
Jak by nie patrzeć Farma jest tego najlepszym przykładem - więc wiem co mówię.
I, co gorsza, okazuje się, że są ludzie, którzy takie twory czytają i pieją z zachwytu. FANI. Pal licho już takie nieuleczalne przypadki. Ale jeśli całkiem dobrze rokujący autor webkomiksu, który już coś tam potrafi, jest codziennie głaskany przez setkę fanów, którzy wmawiają mu, że jest genialny, to on już się nie będzie rozwijał. Dzięki fanom.
Kiedy jeszcze nie było tak rozwiniętego internetu, publikacja komiksów wyglądała nieco inaczej, wtedy każdy starał się jak najwięcej z siebie wykrzesać, dopracowywał komiksy, często przez długi czas i potem wysyłał do jednego z pism. A tam był redaktor, który wybierał te najlepsze i publikował. Tak było za najlepszych lat "Aqq" czy "Produktu". Były tam pokazywane naprawdę dobre rzeczy. Niekoniecznie musiały się podobać historie, ale trudno było twórcom odmówić sprawności warsztatowej, To tam debiutowali twórcy, który w momencie debiutu byli miliony razy lepsi, niż ci startujący teraz w sieci. Bo teraz każdy może sobie zrobić stronę i pokazać swoje wytwory. A że ludzie są na ogół bezkrytyczni, mamy sieć pełną "losuxów", "bundzów" czy innych "asgardów".
Nikomu nie chce się przysiąść i popracować nad swoim dziełem. Podam taki przykład: na forum Bitew Komiksowych niejaki Bravu pokazuje kolejne strony swojego komiksu. Tam kilku bohaterów przez kilka strona rozmawia. Nic się nie dzieje, tylko gadają. Ich wypowiedzi zajmują większą część kadrów. A autor tłumaczy to w ten sposób: "wstęp zawiera informacje, które są ważne dla dalszej części fabuły, wiec trzeba go zrealizować, ‘suche’ dialogi będą jeszcze przez jakiś czas, potem będzie już luźniej". No, to super. Przecież jest tyle sposobów, za pomocą których można przedstawić te "ważne dla fabuły informacje". Ale nie, po co się wysilać. Dajmy za to przez kilka stron długaśne tyrady postaci.
I mógłbym tak jeszcze długo wymieniać to co mnie irytuje, dziwi i martwi. Ale, żeby nie było, jest kilka dobrych polskich tytułów jak np. Stachanowiec, Bug City, Smocze przytulisko czy The movie.
A wzory do naśladowania? Długo by wymieniać. Lepiej niech każdy "twórca" pójdzie do księgarni i wybierze sobie kilka tytułów. Różnych. I niech podpatruje jak to robią zawodowcy.
A ty sam? Czy jest jakiś scenarzysta, za którego dałbyś się pokroić?
Hmm. Pokroić to bym się za żadnego scenarzystę nie dał. Mogę powiedzieć, czyje scenariusze lubię i co chętnie czytam. Ale tu mógłbym długo wypisywać, więc wymienię trzech moich mistrzów: Bill Watterson, Andreas Martens, Katsushiro Otomo.
Mogę natomiast powiedzieć z kim spośród rysowników, z którymi jeszcze jakoś mnie los nie zetknął, bardzo chciałbym współpracować. Bill Watterson, Andreas Martens, Katsushiro Otomo... I jeszcze: Kent Williams, Ted McKeever, Jon J. Muth, Massimiliano Frezzatto, Emanuel Civiello, Konstantyn Komardin, Hiroaki Samura, Paul Pope, Pascal Rabate, Nicolas de Crecy, Krzysztof Gawronkiewicz, Robert Adler, Jacek Frąś i wielu, wielu innych...
"KaeReLki i inne takie", "CentralFabrik", "Paronomazja"... Dzięki tobie w nie do końca oficjalnym obiegu ukazało się kilka zbiorów komiksów. Co w każdym z nich cię szczególnie cieszyło i co z perspektywy czasu byś w nich zmienił?
Zmieniłbym jakość wydania. Dałbym twarda okładkę, kredowy papier... Ciężko mi odpowiedzieć, nie zmieniłbym materiału w KaeReLkach, CentralFabrik czy w albumiku z paskami Marka Lachowicza. Bo zawartość tych albumików uważam za bardzo dobrą - dlatego je wydałem. Zmieniłbym moje scenariusze w Paronomazji bo widzę błędy, które popełniłem. Poprawiłbym wpadki edytorskie jak chociażby przestawioną kolejność stron w jednej z nowelek w Paronomazji czy zgubione cztery paski z Przygód Pana W. A cieszy mnie to, że (jak myślę) autorzy komiksów byli z nich zadowoleni i dałem im jakąś szansę na zaprezentowanie swojego materiału.
Gdy jakiś czas temu rozmawialiśmy, powiedziałeś, że zarzucasz tę amatorską działalność wydawniczą. Czy decyzja nadal jest w mocy? A jeśli tak, to jakie były jej pośrednie i bezpośrednie przyczyny?
To nie jest decyzja ostateczna. Bo jeśli wygram wreszcie w totka, albo dostanę duży spadek i będę miał wolną (większą) gotówkę, to chętnie coś wydam. Dopóki jednak tak się nie dzieje, nie zamierzam nic wydawać, bo nie mam pieniędzy, ochoty ani czasu. Nie chcę jeździć na imprezy komiksowe, stać cały dzień na stoisku i martwić się, czy mi się materiał sprzeda.
Już to przerobiłem. Żeby wydawać komiksy na tym ryneczku i żeby to miało ręce i nogi, trzeba mieć pieniądze i wiarę, że to ma sens. Ja nie mam, więc po co mam się męczyć?
Nie ulega dla mnie wątpliwości, iż niszowa działalność edytorska będzie żyła swoim życiem. Masz jakąś radę/rady dla tych, którzy będą próbowali swoich sił jako okazjonalni wydawcy?
Przede wszystkim trzeba mieć dobrych przyjaciół, którzy pomogą, wesprą w trudnych chwilach i na których można polegać.
Trzeba mieć konkretny materiał, który warto odłożyć na pół roku i sprawdzić, jak wytrzymał próbę czasu. Trzeba mieć wszystko przygotowane na długo wcześniej przed momentem rozpoczęcia sprzedaży (a więc przed imprezą komiksową). Tak, żeby nie robić wszystkiego na ostatnią chwilę, martwiąc się czy, na przykład, drukarnia zdąży. Wybrać drukarnię, która nie zmasakruje komiksów podczas drukowania. Pięćdziesiąt razy wszystko sprawdzić, aby wyeliminować błędy. Trzeba mieć konkretną sumę pieniędzy, żeby to sfinansować. Ważna jest też przemyślana i skuteczna promocja. I gigantyczny dystans. Bo nerwy bardzo szybko puszczają. A potem trzeba sobie odpowiedzieć na ważne pytanie. Czego się spodziewam? Odpowiedź należy podzielić przez dwadzieścia. Bo przy pesymistycznym rozwoju wypadków mniej więcej tyle z tego zostaje.
Daniel Gizicki, rocznik '82. Pochodzi z Gliwic.
Z wykształcenia: filológ polski. Nauczyciel znaczy.
Z zamiłowania: scenarzysta komiksowy, pisarz (ponoć tworzy nową epopeję narodową). Z rozpędu: wredny recenzent Esensji.
Publikacje: Paronomazja, Jeju, Ziniol, Kgb, Krakers, Opowieści tramwajowe, Maszin, Zeszyty komiksowe i inne miejsca.
Lubi: gotowanie, jazz i święty spokój.
Wady: Przede wszystkim leniwy. Z tego biorą początek wszystkie inne wady w liczbie trzystu.
Tagi:
Daniel Gizicki | Gilbaert