Wywiad z Marcinem Rusteckim i Dominikiem Szcześniakiem
Pytanie dla nowicjuszy: kim jest Ksionz?
Dominik Szcześniak: To kapłan krzewiący wiarę na obcej planecie, który zapomniał, że tak naprawdę jest zmiennokształtnym demonem. Komiks zaczyna się od akcji, w której ktoś mu o tym przypomina. Potem zaczyna się ostra jazda.
Marcin Rustecki: Nieprawda. Ksionz to Matka Teresa z Kalkuty w obecnym wcieleniu.
W pewnym momencie padło na blogu stwierdzenie, że "Ksionz przez długi czas był komiksem z gatunku takich, co to więcej mają plansz/kadrów narysowanych, niż stron scenariusza napisanych". Nasuwa się oczywiste pytanie "jak to możliwe?" oraz mniej ważne, o szczegóły powstawania historii.
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
DSZ: Postać Ksionza wymyślił Marcin. Stworzył krótki opis postaci, zarysował jakieś ważne wydarzenia, które miały w komiksie się pojawić i podesłał mi z zapytaniem, czy nie chciałbym czegoś takiego przekształcić we wspólną powieść graficzną. Przybiłem piątkę z tym pomysłem, ale dość dużo czasu zajęło mi odblokowanie się w temacie pisania. Tymczasem Marcin cały czas ciskał nowe plansze, pomysły, kadry, rysunki. I tak je wysyłał do mnie, a ja zastanawiałem się, jaki by tu tekst do tych plansz dopisać. Zanim wyskrobałem pierwszy akapit scenariusza, miałem już tych rysunków mnóstwo. Ostatecznie do komiksu weszło bardziej kilka miejscówek i motywów, niż całych plansz.
MR: Tylko niektóre pomysły później wykorzystaliśmy. Rysowałem sporo, nie mając nawet skrawka scenariusza. Po prostu przelewałem pomysły na papier. JEDYNYM pomysłem była tak naprawdę chęć zrobienia noweli graficznej, bo tak buńczucznie nazwaliśmy ten wspólny projekt. Dodam, że pierwsze szkice robiłem w innej stylistyce.
DSZ: Tak, ta koncepcja powieści czy noweli graficznej wyszła podczas jednego z LeSzKów, na którym z Marcinem się poznaliśmy. I - nomen omen - zanim ruszyliśmy z Ksionzem, zrobiliśmy wspólnie jedną z Przygód Leszka, które ukazywały się w Ziniolu.
To była bardzo przydatna przebieżka, podobnie zresztą jak to siłowanie się pt. "Marcin wysyła plansze, a ja myślę". Kiedy już pisanie mi zaskoczyło, efekty bardzo pozytywnie zaskoczyły nas obu. W komiksie - moim zdaniem - widać, że się docieramy przez kilkadziesiąt stron, po czym następuje współpraca kompletna. Być może nie powinienem tak się wyrażać, może brzmi to równie buńczucznie co powieść graficzna, ale takie są fakty.
MR: Bezsprzecznie łatwiej jest pracować bez presji narzuconej przez np. wydawcę. Wydawcy nie mieliśmy, nikt u nas tego dzieła nie zamówił i do końca nie mieliśmy pewności, że uda nam się ten projekt skończyć. Ale de facto presja była i przeżywaliśmy momenty zwątpienia wiele razy. O ile Dominik mógł się spodziewać, jak ja to wszystko rozrysuję, chociażby na podstawie mojego runu Incubatorium na Ziniolu, to ja nie miałem pojęcia, co przyniesie następny rozdział wymyślony przez scenarzystę. Komiks jest trochę - a może bardzo - "off the wall". Chyba najlepiej określa go Arek we wstępniaku, do którego odsyłam, bo jest prawdziwy, bez poklepek, wazeliny i przemądrzałych uproszczeń.
We wpisie na blogu Ziniolowym z 25 lipca apelowaliście o zapisy na kupno komiksu, aby w ogóle został wydany. To dosyć ciekawa sytuacja – z jednej strony martwiąca, bo pozostaje wrażenie, że co raz mniej wydawnictw ryzykuje z wydawnaiem komiksów, z drugiej krzepiąca, bo tych chętnych kilku się jednak zebrało. Prowokuje to pytanie – jak to właściwie z tym komiksem w Polsce jest?
DSZ: Przedsprzedaż rzeczywiście postawiła tych, którzy mieli chrapkę na Ksionza pod ścianą. Dopiero po tym, kiedy ruszyła, zdałem sobie sprawę, że jest to najlepsza opcja na jakieś egzystowanie wydawców na rynku. Zrzuta na komiks wydaje się być jedynym rozwiązaniem w obecnej sytuacji. Zobacz, ile tych komiksów się wydaje. Większość z nich ma bardzo niewielkie nakłady, robione po to, by ze sprzedaży jednego komiksu móc pchnąć kolejny. Gadam z ludźmi, którzy wydają i słyszę, że w miesiąc od premiery zeszło im 5 egzemplarzy albumu. A jego nakład to powiedzmy 300-500 sztuk. Paranoja.
Z tym komiksem w Polsce jest tak, że moim zdaniem jest teraz największy kryzys przy równie wielkim wysypie komiksów. Komiks, poprzez jakieś dyrdymały o wychodzeniu z getta, wszedł w getto analizowania książek na temat komiksów, a nie samych komiksów. A twórcy z młodych gniewnych stali się starzy, wkurwieni i drwią z na przykład z faktu, że na forum ludzie przez dwadzieścia stron gadają tylko na temat dostępności wielkiej kolekcji komiksów Marvela w poszczególnych województwach albo o tym, jak grzbiety albumów tej serii ułożą się na półce. Uważam, że bajdurzenie o lataniu po kioskach jest zdrowszym odruchem niż zastanawianie się nad wychodzeniem z getta czy story-artem. Od latania po kioskach bliżej do jakiejś rozmowy na temat treści komiksów, której teraz po prostu nie ma.
Na Ksionza chętnych uzbieraliśmy, choć był duży moment zwątpienia, tak więc jeśli chodzi o czytelników jest OK, ale na granicy nie bycia OK. Komiks wciąż ma potencjał, ale w Polsce niestety nie ma osób, które mogłyby go wyciągnąć na powierzchnię. O krytykach można pomarzyć, recenzentów odwalających fuszerę jest coraz więcej, a twórcy i działacze albo zabawiają się w szyderę na facebooku, albo siłują się na to, kto rzuci najzabawniejszym tekstem i zna najwięcej plotek. Nie ma ani jednej osoby mądrej na tyle, by pchnąć ten wózek w taki sposób, aby nakład stu egzemplarzy, który rozchodzi się w dwa lata, rozszedł się w jeden dzień. A jestem pewien, że jest to możliwe.
Ksionz musiał po prostu mieć ileś tam sprzedanych egzemplarzy zaklepanych. Według mnie jest to komiks, który na samo nazwisko Rustecki powinien zejść w tysiącu sztuk. Ale tak się nie stało. Bo, jak to gdzieś wyczytałem, to są "bazgroły, nie komiks".
MR: No, bazgroły, brudne, chaotyczne i bez sensu. Oj, to jest może też jakaś przedziwna bariera psychologiczna... Trochę jak dziwienie się, że np. jakaś gwiazda kina potrafi oprócz aktorstwa robić coś jeszcze i to dobrze. Ja na długo przed TM Semic rysowałem, grałem w zespole jazzowym na gitarze, ale dla wielu pozostanę wiecznym ex red naczem "legendarnego" wydawnictwa... a przede wszystkim jestem grafikiem, a redaktor naczelny to była pozycja w wydawnictwie, a nie zawód.
Z komiksem w Polsce jest tak jak w innych dziedzinach sztuki popularnej... potrafi być światowo, ale czasami zalatuje potworną wiochą. Może jest to właśnie stan normalności?
W złotych latach 90. w USA podobno było normalnie, ale Amerykanie sami sobie zamordowali to medium poprzez nienormalne pomysły, które dla Marvela zakończyły się katastrofą.
Nawiązując do poprzedniej kwestii – na LeSzK-u byliście optymistycznie nastawieni co do przyszłości Ksionza. Co się stało po drodze, że wydanie komiksu zawisło na włosku?
DSZ: Jak tak sobie myślę, to chyba po prostu życie się stało. Taka zwykła szarzyzna codzienna, zupełnie niezwiązana z komiksem, a jednak wpływająca na jego wydanie.
MR: Nic dodać, nic ująć.
A teraz pytanie poboczne, o "kramik z planszetkami". Jak się udał ten "ksionzowy"?
MR: Oferta ciągle aktualna.
Co dalej z Ksionzem?
DSZ: Na ten moment, kiedy sobie rozmawiamy, plan jest taki: komiks jest już wydrukowany, na dniach do nas dotrze, więc oglądamy jak wyszło, cieszymy się jak dzieci, rozsyłamy klientom, resztę wieziemy do Łodzi, bierzemy udział w spotkaniu autorskim, na którym wybieramy szczęśliwego posiadacza obrazu Marcina, wracamy do domów, odpoczywamy chwilę, no i bierzemy się za część drugą.
MR: Musimy sobie usiąść, zastanowić się w jaką to podróż wyślemy Ksionza w tomie drugim, myślę że ciekawą. Przede wszystkim wiemy już z Dominikiem, że możemy coś wspólnie wymyślić, dobrze się przy tym bawić i doprowadzić do końca. Nie wiem jaki będzie odbiór Ksionza, ale jest jedna podstawowa rzecz - nie pracowaliśmy nad lekarstwem na wirusa Ebola. Założyliśmy sobie na samym początku, że musimy z tego całego tworzenia czerpać przyjemność. To nie może być katorga i próba wyścigu z wielkimi artystami tego świata o nagrodę w postaci odlewu ręki prezesa. I tak Dominik kreślił kolejne części scenariusza, bez dedlajnów, wytycznych, ograniczeń itd. Ja robiłem swoje. Na jakiej planecie wylądowaliśmy? Mam nadzieję, że przyjaznej.
Co porabia Arek Wróblewski, poza tym, że ostatnio pisał wstęp do Ksionza i czy prawdziwe są plotki jakoby miał wcielić się w rolę tytułowego bohatera w fabularnej ekranizacji komiksu?
DSZ: Tak, pisaliśmy i rysowaliśmy Ksionza właśnie z myślą o Arku, ale w międzyczasie okazało się, że Ksionz jest shape-shifterem i występuje w wielu postaciach, w związku z czym rozpatrujemy opcję, aby jedną postać zagrało trzech aktorów. Obok Arka myślimy o Leonardo DiCarpio i Antonio Bamberdasie.
MR: Arek przede wszystkim pisze wstępniaka do tomu drugiego, daliśmy mu wolną rękę.
Dominiku, masz niepowtarzalną szansę zadać jedno pytanie Marcinowi. O co spytasz?
DSZ: No więc odkurzę stare czasy. Pytanie będzie bardzo trudne. Marcin, czy pamiętasz kiedy (miesiąc, rok) został wydany semicowski Spiderman nr 3/91?
Marcinie, teraz Twoja kolej na pytanie do Dominika.
MR: Dominiku, nie pamiętam, ale znam takich co pamiętają - Przemek Mazur, zna też dzień i godzinę.
A pytanie mam takie oto: kiedy skończysz pisać tom drugi Ksionza bo ręka się domaga?
DSZ: Skończę, zanim zdążysz powiedzieć "Zombie-mobs from Sergenti".
rys. Marcin Rustecki :: rys. Dominik Szcześniak
Dominik Szcześniak: To kapłan krzewiący wiarę na obcej planecie, który zapomniał, że tak naprawdę jest zmiennokształtnym demonem. Komiks zaczyna się od akcji, w której ktoś mu o tym przypomina. Potem zaczyna się ostra jazda.
Marcin Rustecki: Nieprawda. Ksionz to Matka Teresa z Kalkuty w obecnym wcieleniu.
W pewnym momencie padło na blogu stwierdzenie, że "Ksionz przez długi czas był komiksem z gatunku takich, co to więcej mają plansz/kadrów narysowanych, niż stron scenariusza napisanych". Nasuwa się oczywiste pytanie "jak to możliwe?" oraz mniej ważne, o szczegóły powstawania historii.
DSZ: Postać Ksionza wymyślił Marcin. Stworzył krótki opis postaci, zarysował jakieś ważne wydarzenia, które miały w komiksie się pojawić i podesłał mi z zapytaniem, czy nie chciałbym czegoś takiego przekształcić we wspólną powieść graficzną. Przybiłem piątkę z tym pomysłem, ale dość dużo czasu zajęło mi odblokowanie się w temacie pisania. Tymczasem Marcin cały czas ciskał nowe plansze, pomysły, kadry, rysunki. I tak je wysyłał do mnie, a ja zastanawiałem się, jaki by tu tekst do tych plansz dopisać. Zanim wyskrobałem pierwszy akapit scenariusza, miałem już tych rysunków mnóstwo. Ostatecznie do komiksu weszło bardziej kilka miejscówek i motywów, niż całych plansz.
MR: Tylko niektóre pomysły później wykorzystaliśmy. Rysowałem sporo, nie mając nawet skrawka scenariusza. Po prostu przelewałem pomysły na papier. JEDYNYM pomysłem była tak naprawdę chęć zrobienia noweli graficznej, bo tak buńczucznie nazwaliśmy ten wspólny projekt. Dodam, że pierwsze szkice robiłem w innej stylistyce.
DSZ: Tak, ta koncepcja powieści czy noweli graficznej wyszła podczas jednego z LeSzKów, na którym z Marcinem się poznaliśmy. I - nomen omen - zanim ruszyliśmy z Ksionzem, zrobiliśmy wspólnie jedną z Przygód Leszka, które ukazywały się w Ziniolu.
To była bardzo przydatna przebieżka, podobnie zresztą jak to siłowanie się pt. "Marcin wysyła plansze, a ja myślę". Kiedy już pisanie mi zaskoczyło, efekty bardzo pozytywnie zaskoczyły nas obu. W komiksie - moim zdaniem - widać, że się docieramy przez kilkadziesiąt stron, po czym następuje współpraca kompletna. Być może nie powinienem tak się wyrażać, może brzmi to równie buńczucznie co powieść graficzna, ale takie są fakty.
MR: Bezsprzecznie łatwiej jest pracować bez presji narzuconej przez np. wydawcę. Wydawcy nie mieliśmy, nikt u nas tego dzieła nie zamówił i do końca nie mieliśmy pewności, że uda nam się ten projekt skończyć. Ale de facto presja była i przeżywaliśmy momenty zwątpienia wiele razy. O ile Dominik mógł się spodziewać, jak ja to wszystko rozrysuję, chociażby na podstawie mojego runu Incubatorium na Ziniolu, to ja nie miałem pojęcia, co przyniesie następny rozdział wymyślony przez scenarzystę. Komiks jest trochę - a może bardzo - "off the wall". Chyba najlepiej określa go Arek we wstępniaku, do którego odsyłam, bo jest prawdziwy, bez poklepek, wazeliny i przemądrzałych uproszczeń.
We wpisie na blogu Ziniolowym z 25 lipca apelowaliście o zapisy na kupno komiksu, aby w ogóle został wydany. To dosyć ciekawa sytuacja – z jednej strony martwiąca, bo pozostaje wrażenie, że co raz mniej wydawnictw ryzykuje z wydawnaiem komiksów, z drugiej krzepiąca, bo tych chętnych kilku się jednak zebrało. Prowokuje to pytanie – jak to właściwie z tym komiksem w Polsce jest?
DSZ: Przedsprzedaż rzeczywiście postawiła tych, którzy mieli chrapkę na Ksionza pod ścianą. Dopiero po tym, kiedy ruszyła, zdałem sobie sprawę, że jest to najlepsza opcja na jakieś egzystowanie wydawców na rynku. Zrzuta na komiks wydaje się być jedynym rozwiązaniem w obecnej sytuacji. Zobacz, ile tych komiksów się wydaje. Większość z nich ma bardzo niewielkie nakłady, robione po to, by ze sprzedaży jednego komiksu móc pchnąć kolejny. Gadam z ludźmi, którzy wydają i słyszę, że w miesiąc od premiery zeszło im 5 egzemplarzy albumu. A jego nakład to powiedzmy 300-500 sztuk. Paranoja.
Z tym komiksem w Polsce jest tak, że moim zdaniem jest teraz największy kryzys przy równie wielkim wysypie komiksów. Komiks, poprzez jakieś dyrdymały o wychodzeniu z getta, wszedł w getto analizowania książek na temat komiksów, a nie samych komiksów. A twórcy z młodych gniewnych stali się starzy, wkurwieni i drwią z na przykład z faktu, że na forum ludzie przez dwadzieścia stron gadają tylko na temat dostępności wielkiej kolekcji komiksów Marvela w poszczególnych województwach albo o tym, jak grzbiety albumów tej serii ułożą się na półce. Uważam, że bajdurzenie o lataniu po kioskach jest zdrowszym odruchem niż zastanawianie się nad wychodzeniem z getta czy story-artem. Od latania po kioskach bliżej do jakiejś rozmowy na temat treści komiksów, której teraz po prostu nie ma.
Na Ksionza chętnych uzbieraliśmy, choć był duży moment zwątpienia, tak więc jeśli chodzi o czytelników jest OK, ale na granicy nie bycia OK. Komiks wciąż ma potencjał, ale w Polsce niestety nie ma osób, które mogłyby go wyciągnąć na powierzchnię. O krytykach można pomarzyć, recenzentów odwalających fuszerę jest coraz więcej, a twórcy i działacze albo zabawiają się w szyderę na facebooku, albo siłują się na to, kto rzuci najzabawniejszym tekstem i zna najwięcej plotek. Nie ma ani jednej osoby mądrej na tyle, by pchnąć ten wózek w taki sposób, aby nakład stu egzemplarzy, który rozchodzi się w dwa lata, rozszedł się w jeden dzień. A jestem pewien, że jest to możliwe.
Ksionz musiał po prostu mieć ileś tam sprzedanych egzemplarzy zaklepanych. Według mnie jest to komiks, który na samo nazwisko Rustecki powinien zejść w tysiącu sztuk. Ale tak się nie stało. Bo, jak to gdzieś wyczytałem, to są "bazgroły, nie komiks".
MR: No, bazgroły, brudne, chaotyczne i bez sensu. Oj, to jest może też jakaś przedziwna bariera psychologiczna... Trochę jak dziwienie się, że np. jakaś gwiazda kina potrafi oprócz aktorstwa robić coś jeszcze i to dobrze. Ja na długo przed TM Semic rysowałem, grałem w zespole jazzowym na gitarze, ale dla wielu pozostanę wiecznym ex red naczem "legendarnego" wydawnictwa... a przede wszystkim jestem grafikiem, a redaktor naczelny to była pozycja w wydawnictwie, a nie zawód.
Z komiksem w Polsce jest tak jak w innych dziedzinach sztuki popularnej... potrafi być światowo, ale czasami zalatuje potworną wiochą. Może jest to właśnie stan normalności?
W złotych latach 90. w USA podobno było normalnie, ale Amerykanie sami sobie zamordowali to medium poprzez nienormalne pomysły, które dla Marvela zakończyły się katastrofą.
Nawiązując do poprzedniej kwestii – na LeSzK-u byliście optymistycznie nastawieni co do przyszłości Ksionza. Co się stało po drodze, że wydanie komiksu zawisło na włosku?
DSZ: Jak tak sobie myślę, to chyba po prostu życie się stało. Taka zwykła szarzyzna codzienna, zupełnie niezwiązana z komiksem, a jednak wpływająca na jego wydanie.
MR: Nic dodać, nic ująć.
A teraz pytanie poboczne, o "kramik z planszetkami". Jak się udał ten "ksionzowy"?
MR: Oferta ciągle aktualna.
Co dalej z Ksionzem?
DSZ: Na ten moment, kiedy sobie rozmawiamy, plan jest taki: komiks jest już wydrukowany, na dniach do nas dotrze, więc oglądamy jak wyszło, cieszymy się jak dzieci, rozsyłamy klientom, resztę wieziemy do Łodzi, bierzemy udział w spotkaniu autorskim, na którym wybieramy szczęśliwego posiadacza obrazu Marcina, wracamy do domów, odpoczywamy chwilę, no i bierzemy się za część drugą.
MR: Musimy sobie usiąść, zastanowić się w jaką to podróż wyślemy Ksionza w tomie drugim, myślę że ciekawą. Przede wszystkim wiemy już z Dominikiem, że możemy coś wspólnie wymyślić, dobrze się przy tym bawić i doprowadzić do końca. Nie wiem jaki będzie odbiór Ksionza, ale jest jedna podstawowa rzecz - nie pracowaliśmy nad lekarstwem na wirusa Ebola. Założyliśmy sobie na samym początku, że musimy z tego całego tworzenia czerpać przyjemność. To nie może być katorga i próba wyścigu z wielkimi artystami tego świata o nagrodę w postaci odlewu ręki prezesa. I tak Dominik kreślił kolejne części scenariusza, bez dedlajnów, wytycznych, ograniczeń itd. Ja robiłem swoje. Na jakiej planecie wylądowaliśmy? Mam nadzieję, że przyjaznej.
Co porabia Arek Wróblewski, poza tym, że ostatnio pisał wstęp do Ksionza i czy prawdziwe są plotki jakoby miał wcielić się w rolę tytułowego bohatera w fabularnej ekranizacji komiksu?
DSZ: Tak, pisaliśmy i rysowaliśmy Ksionza właśnie z myślą o Arku, ale w międzyczasie okazało się, że Ksionz jest shape-shifterem i występuje w wielu postaciach, w związku z czym rozpatrujemy opcję, aby jedną postać zagrało trzech aktorów. Obok Arka myślimy o Leonardo DiCarpio i Antonio Bamberdasie.
MR: Arek przede wszystkim pisze wstępniaka do tomu drugiego, daliśmy mu wolną rękę.
Dominiku, masz niepowtarzalną szansę zadać jedno pytanie Marcinowi. O co spytasz?
DSZ: No więc odkurzę stare czasy. Pytanie będzie bardzo trudne. Marcin, czy pamiętasz kiedy (miesiąc, rok) został wydany semicowski Spiderman nr 3/91?
Marcinie, teraz Twoja kolej na pytanie do Dominika.
MR: Dominiku, nie pamiętam, ale znam takich co pamiętają - Przemek Mazur, zna też dzień i godzinę.
A pytanie mam takie oto: kiedy skończysz pisać tom drugi Ksionza bo ręka się domaga?
DSZ: Skończę, zanim zdążysz powiedzieć "Zombie-mobs from Sergenti".
rys. Marcin Rustecki :: rys. Dominik Szcześniak
Dominik Szcześniak - na dzień dzisiejszy scenarzysta Ksionza.
Marcin Rustecki - na dzień dzisiejszy rysownik Ksionza.
Marcin Rustecki - na dzień dzisiejszy rysownik Ksionza.