25. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi
Pierwsze kroki w chmurach
Rzut oka na program łódzkiej imprezy mógł przyprawić o zawrót głowy, ale to już festiwalowa norma: dużo równoległych spotkań, wystawy, warsztaty, autografy, etc.. Nigdy nie uda się zdążyć na wszystko, ale ma to swoje plusy. Po pierwsze, trudno o nudę. Po drugie, zawsze jest po co do Łodzi wracać na kolejne edycje imprezy. Jeśli nie dopadniemy ulubionego autora w jednym roku, zapewne na którejś kolejnej odsłonie taką szansę dostaniemy. W zasadzie na festiwalowe potyczki chyba najlepiej byłoby wziąć sobie kilka dni wolnego i w postaci uwertury do początku MFKiG zaliczyć rozrzucone po mieście wystawy. Szczególnie ciekawie zapowiadają się ekspozycje poświęcone Lucky Luke'owi (18.09.-19.10.2014 r. w Centralnym Muzeum Włókiennictwa) i antybohaterom Gotham (3.10.-8.10.2014 r. w Lokalu w pasażu Schillera; wystawa zawiera oryginalne plansze komiksowe!). Po zakończeniu MFKiG można udać się choćby na zlokalizowane poza Łodzią Smoki, fiaty i rakiety, czyli niezwykłe pojazdy naszych bohaterów (15.10.-15.11.2014 r. w Miejskiej Bibliotece w Łowiczu), albo te ekspozycje, które otwarte zostaną grubo po zakończeniu łódzkiej imprezy - Kajko i Kokosz w Opocznie (3.11.-17.11.2014 r. w Miejskim Domu Kultury) czy Trust/Kołodziejczak. Ostatnia Rzeczpospolita. Ilustracje (23.10.-23.11.2014 r. w Odzie w Piotrkowie Trybunalskim). Patrząc na ramy czasowe zakreślone od 18 września (otwarcie wystaw w Centralnym Muzeum Włókiennictwa) do 23 listopada (zamknięcie wystawy Trusta i Kołodziejczaka) stwierdzamy, że komiksowe święto trwa znacznie dłużej niż trzy główne festiwalowe dni i obejmuje znacznie większy kawałek Polski niż sama Łódź. Za to organizatorom należą się brawa. Od kilku lat również dokładają oni starań, aby festiwalowa niedziela nie była dniem ogórkowym, a równie atrakcyjnym czasem dla fanów. Stąd też w programie spotkania z gwiazdami i mniej znanymi twórcami rozłożono w miarę równomiernie.
Największa sala A przyjęła największe gwiazdy (m.in. Tadeusz Baranowski, Alan Grant, Andreas, Śledziu i spotkania komiksowo-filmowe), sala B zapewniła mieszankę polskich herosów (m.in. Dem, Świdziński, Podolec/Chmielewski), zagranicznych (Runde/Neverdahl) oraz spojrzenie na działalność wydawniczą (m.in. spotkanie z Zeszytami Komiksowymi i filutkowym Ongrysem), a sala C panele tematyczne (m.in. mangowo-tłumaczeniowy, o charakteryzacji czy też prezentację książki Wojtka Birka Z teorii i praktyki komiksu. Propozycje i obserwacje). Dodajmy do tego jeszcze osobny kącik mangowy (sala D), starwarsowy (sala E), s-f (Poleski Ośrodek Sztuki) oraz scenę główną (m.in. cosplay), a otrzymamy w miarę pełny zestaw atrakcji i zrozumiemy lepiej dlaczego dotrzeć wszędzie się nie dało. A pamiętajmy, że jest jeszcze gigantyczna strefa gier, przez którą fani komiksów raczej na ogół po prostu przechodzili, dziwiąc się tłumowi kibicujących jakiejś rozgrywce transmitowanej na wielkim ekranie, którą rzęsiście oklaskiwano. Inny świat, po prostu.
Warto rozmawiać, czyli słów kilka o spotkaniach
Pierwsza rzecz, która zwracała uwagę, to całkiem dobra frekwencja na spotkaniach z autorami. Przy trzech równoległych sesjach komiksowych, a do tego atrakcjach mangowych, starwarsowych i s-f, trzeba przyznać, że publiczność dopisała. Dopisali także goście, z których opowieści można było wyłowić sporo ciekawostek.
Reprezentowany przez Leszka Kaczanowskiego Ongrys spowiadał się z przygotowań do wydania zbiorczego Filutka i pokazał próbny wydruk tego, co w pierwszym zbiorze się znajdzie. Podczas majowego FKW 2014 można było gratisowo otrzymać malutką książeczkę, preview do dofinansowanej przez MKiDN publikacji. Według tego, co szef Ongrysa powiedział i pokazał w Łodzi, pierwszy tom zbierał będzie historyjki z lat 1948-1966 w ascetycznym układzie sześciu pasków na stronę. Łączna ilość pasków w tej publikacji to około osiemset, ale samego materiału jest jeszcze przynajmniej na dwie kolejne części (około dwa i pół tysiąca pasków, choć prawdopodobnie niektóre z nich się powtarzają). Publikacja, której premierę przewidziano na ok. 20 października, może mieć małe opóźnienie, ale sam fakt, że po latach w końcu ktoś zdecydował się zebrać Filutka w taki sposób, łagodzi czas oczekiwania i delikatne wydawnicze "obsuwy". Pasek komiksowy o Filutku, bohaterze którego pierwowzorem był podobno pewien pan profesor prawa z Torunia, ukazywał się przez 55 lat i według słów obecnego na spotkaniu Adama Ruska nie ma w zasadzie drugiego serialu gazetowego o tej objętości. Sam Lengren podobno unikał jak ognia określania Filutka mianem komiksu (Adam Rusek podkreślał, że autor preferował nazwę "seryjka obrazkowa"), ale dziś nie ulega wątpliwości, że ten tytuł wpisuje się w historię polskiego komiksu tak, jak np. Fistaszki w historię komiksu amerykańskiego. Z ujawnionych na spotkaniu ciekawostek, mogliśmy dowiedzieć się, iż pierwszy książeczkowy Filutek ukazał się na zachodzie, a w NRD wydrukowano dwie książeczki, które w Polsce nie trafiły do sprzedaży. Obawy o losy albumowego Filutka zbiorczego mogą pojawić się w kwestii czy i w jakiej ewentualnie ilości fani postanowią wesprzeć inicjatywę Ongrysa swoimi portfelami. Że warto i w zasadzie trzeba, nie ulega wątpliwości. Ale czy aktualni czytelnicy komiksów w Polsce są gotowi na komiks tego typu? Pokaże czas, a my trzymajmy kciuki.
Po latach festiwalowego milczenia na arenę powrócił Daniel Chmielewski, promując w Łodzi swój autorski komiks Zapętlenie oraz wspólną pracę z Marcinem Podolcem Podgląd. Daniel Chmielewski na scenie komiksowej zawsze wyróżniał się tym, że poszukiwał formy odpowiedniej do treści, zgłębiał możliwości medium. Dlatego jego komiksy i historyjki były dla czytelników wyzwaniem i przyjemną odmianą. Być może nie zawsze udane, ale zawsze w jakiś sposób intrygujące. Podgląd napisał dla Marcina Podolca, którego konsekwencja i pracowitość robią wrażenie. Poruszając się po terenie festiwalu łódzkiego zawsze odnosi się wrażenie, że tym ważnym jego elementem jest publikacja kolejnego komiksu Podolca i zbliżające się spotkanie z koszykarskiego wzrostu, dosyć skromnym, ale nie onieśmielonym festiwalowym błyskiem reflektorów, twórcą. Zresztą Marcin i Daniel dobrali się znakomicie pod tym względem, aby wspólnie zrobić komiks. Kwintesencją ich skromności niech będzie pytanie, od którego Daniel rozpoczął spotkanie "Czy nie mówię za głośno?". Samo spotkanie przebiegło w formie gawędy autorów (brak prowadzącego), którzy opowiedzieli o narodzinach tego pomysłu oraz jego realizacji (pierwszym typowanym rysownikiem Podglądu miał być Leszek Wicherek). Pomysłem Daniela i Marcina było skupienie się na szczegółach oraz uczynienie fabuły elementem podrzędnym wobec treści symbolicznych i mikrogestów (spojrzenia, skinienie palcem, mrugnięcie okiem, etc.). Marcin Podolec dodał, że w zamierzeniu komiks miał płynąć i dlatego tworzony był bez storyboardów i szkiców, a Daniel ujawnił, że bezpośrednią inspiracją do opowiedzianej historii był Krótki film o miłości Krzysztofa Kieślowskiego, z tą różnicą, że tym razem chodziło o ukazanie związku osób dojrzalszych. W efekcie do rąk dostajemy komiks o relacjach z bliskimi, minimalistyczny w formie i ascetyczny w sięganiu po komiksowe środki wyrazu. Istota Podglądu ma kryć się w subtelnościach i wspominanych już mikrogestach, za którymi skryto psychologię i dzięki którym można było zrezygnować z monologów wewnętrznych bohaterów.
Tadeusz Baranowski zaznaczył swoją obecność podczas spotkania indywidualnego (zakończył je słowami: "Postanowiłem dziś poświęcić życie dla moich przyjaciół.") oraz spotkania ze studiem Human Ark, gdzie zasiadł obok Michała Śledzińskiego, Tomasza Leśniaka, Rafała Skarżyckiego i Wojciecha Wawszczyka (reżyser). Human Ark odpowiedzialny był z animowaną wersję Jeża Jerzego, a aktualnie pracuje nad ekranizacjami Tymka i Mistrza, Antresolki profesorka Nerwosolka oraz Podróży smokiem Diplodokiem. Spotkanie zaplanowano bardzo pomysłowo - oprócz tradycyjnej formuły pytanie-odpowiedź, widzowie mogli obejrzeć szkice koncepcyjne oraz fragmenty przygotowywanych animacji. Była to więc unikalna okazja, aby zobaczyć jak wyglądać będą przygotowywane w wersjach angielskich filmy animowane. Szokującą informacją było to, że z dofinansowania ze środków krajowych, Human Ark byłby w stanie zrealizować około siedmiu minut animacji długometrażowej... Stąd też międzynarodowa próba i kooperacje studia z przygotowywanymi produkcjami. Wojciech Wawszczyk mówił o tym, że poligonem doświadczalnym była dla zespołu praca nad Jeżem Jerzym - był to eksperyment, podczas którego wielu rzeczy ekipa nie wiedziała. Działania nad kolejnymi animacjami prowadzone są po nauce płynącej z tego doświadczenia. W pracach studia nad Tymkiem i Mistrzem uczestniczą również m.in. Jakub Rebelka czy Przemek Surma, a biorąc pod uwagę charakter samego komiksu (dwuplanszówki), scenariusz filmu jest tekstem nowym, a nie linearną adaptacją komiksu. Jeśli chodzi o Diplodoka, to ogromne wrażenie zrobiły zajawki tego filmu. Stworzony on będzie w 3D stereoskopowym. Uczestnicy spotkania mogli zobaczyć krótki fragment wersji ukończonej w 40% (tzw. test animacja) oraz animatik (tzw. animacja na brudno) wykonany przez Śledzia. Sam Baranowski stwierdził, że po tym co zobaczył, wie że jego postaci są w rękach profesjonalistów i nie boi się o efekt końcowy.
Znacznie mniejsza salka niż ta, na której prezentował się Human Ark, przypadła Instar Artowi na opowieści o charakteryzacji, która zgromadziła bardzo dużą publiczność. W trakcie panelu o kostiumach i charakteryzacji na żywo wykonywano na jednej z uczestniczek efekt spalonej dłoni, który w wersji finalnej robił niezłe wrażenie, a spotkaniu taki happening zapewnił odpowiednią atrakcyjność. Dało się jednak wyczuć, że spora część napływających do sali fanów oczekiwała z niecierpliwością panelu z tłumaczami mang. W ramach tego bardzo ciekawego spotkania (które uwidacznia tłumaczy komiksowych w przestrzeni festiwalowej, podobnie jak warszawskie panele translacyjne czy tego typu spotkania coraz częściej trafiające do programów festiwali komiksowych, np. w Gdańsku czy Rzeszowie), wystąpili Radosław Bolałek (Hanami), Paweł Ślusarczyk (JG), Tomasz Molski (Kotori) i Piotr Dybała (JPF). Trzeba przyznać, że tłumacze fantastycznie zajęli czas, ale dla osób niezorientowanych zbyt dużo było tzw. "inside joke'ów". Tak czy inaczej, usłyszeliśmy o typowej chorobie tłumaczy, którzy nie potrafią po latach pracy w zawodzie czytać tekstów bez gdybania nad tym, co tam było napisane w oryginale, oraz o specyficznych problemach przekładoznawczych w mandze. I tak dowiedzieliśmy się dlaczego np. napisy wrysowane w tło nie zostały przetłumaczone w Samotnym Smakoszu (Hanami) - w oryginale miały tworzyć szum informacyjny, albo tego, że japoński system onomatopeiczny posiada osobne dźwięki na wodę wlewaną do kubka, ściekającą po jego ściance, kapiącą na stół i ze stołu na podłogę (a wszystko to w jednej scenie!). Warto tego typu spotkania organizować, gdyż pozwalają one fanom na zajrzenie jeszcze głębiej za kulisy ukochanego medium.
Rozczarowało na pewno spotkanie z Alanem Grantem. Rozczarowało, gdyż kolejne pytania nie łączyły się w zwartą rozmowę, każde było o czymś kompletnie innym. Prowadzący w zasadzie nie utrzymywał dialogu z gościem, tylko skakał po wielu oddalonych i nie łączących się ze sobą tematach. Nie pomagała też tłumaczka, która każdą wypowiedź kwitowała nerwowym chichotem (podobnie było podczas tłumaczenia dnia następnego na spotkaniu z norweskimi autorami Moskwy). Z tego wszystkiego zanotowaliśmy w notesie numer jeden, że Grant nie czyta internetu, bo nie jest w stanie odróżnić plotki od prawdy, oraz że powinien upomnieć się o tantiemy np. z serialu Gotham.
Notes numer dwa poświęciliśmy na notatki z festiwalowej niedzieli. W dosyć jednostajnym tempie odbyła się pogawędka o Zeszytach Komiksowych, ale z rozmowy Macieja Gierszewskiego i Michała Traczyka i tak sporo się dowiedzieliśmy (szkoda, ze zabrakło uściślenia wiadomości na temat rzekomo powołanej rady naukowej pisma, co zaowocować może punktowaniem publikowanych artykułów - kto zmierza ku komiksowej habilitacji, powinien się tym tematem żywo zainteresować!). Jak wynika z rozmowy, ZK mają się dobrze w swojej niszy i ich nakład w tempie jednostajnie przyspieszonym znika, co pozwala myśleć o ciągłych dodrukach. Kolejne tematy przewodnie pisma odpowiadają pewnym tendencjom rynkowym, ale, jak powiedział Michał Traczyk, często jest tak, że Redakcja ZK ma pomysł na kolejny numer zanim dany fenomen z całą silą się zamanifestuje w polskim środowisku komiksowym. Potwierdzono również podczas spotkania, że monotematyczność poszczególnych numerów ZK powoli ma ustąpić miejsca przekrojowej tematyce, choć w kolejnych odsłonach motyw przewodni pozostanie (dwa najbliższe numery to literatura faktu/surrealizm i komiksowy fandom). Mimo dziesięcioletniej tradycji ZK, przygotowanie każdego numeru nadal jest walką o artykuły, grono publikujących cały czas nie jest stałą grupą, a obniżona cena pisma i jego profesjonalny wygląd zawdzięczamy dotacji MKiDN oraz współpracy wydawniczej Centrali i Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu. Cały czas też mottem pisma jest zmuszenie ludzi do dyskusji na tematy komiksowe, co według obecnego na spotkaniu Pawła Timofiejuka długo nie będzie miało miejsca, bo wielu kupujących ZK po prostu odkłada je na półkę bez czytania...
Bardzo wesołe były kolejne dwa spotkania w salce B. Norwescy autorzy komiksu Moskwa - Oystein Runde (pisze do gazet, uczy o filmie i komiksie oraz raz na dwa lata robi komiks - obecnie pracuje m.in. nad opowieścią o siedemnastowiecznym poborcy podatkowym) i Ida Neverdahl (studiuje, tworzy głównie paski komiksowe i uważa komiks za fajne dorywcze zajęcie/pracę, aby dorobić do studenckiego kredytu) - opowiedzieli o swojej rosyjskiej przygodzie. W Polsce spodziewali się czegoś podobnego, ale jednak ich obawy się nie potwierdziły. Polska jest dla nich zbyt bezpieczna, aby być spektakularnym materiałem na komiks. W Moskwie do opowieści rzeczywistej dodali sporo fikcji, w sposób zjadliwy i iście undergroundowy wypowiadając się przeciwko Putinowi (m.in. dołączenie scen wyuzdanego homoseksulanego seksu z jego i autora udziałem). Wersja polska Moskwy zawiera o dwadzieścia cztery strony więcej niż norweska. W wersji polskiej znalazło się więcej seksu, przemocy i czerwonych flag. Powodem jednak nie była cenzura wersji norweskiej, a dodanie części materiału, która nie weszła do wydania norweskiego. Choć i tak polski wydawca ocenzurować musiał dwie plansze, których poza nim i autorem pozostali członkowie zespołu edytorskiego nie chcieli w polskim wydaniu. Treść okazała się na tyle kontrowersyjna, że tłumaczka komiksu na polski wystąpiła pod pseudonimem. Moskwa w sposób otwarcie krytyczny odnosi się to rosyjskiej polityki w wydaniu Putina, co autorzy i wydawca określili jako poświęcenie ze swojej strony, gdyż po ujawnieniu treści komiksu w Rosji, zapewne nie będą tam mieli wstępu. Myślę, że zarówno uczestnicy spotkania, jak i czytelnicy polskiej relacji poczuli się dostatecznie zaintrygowani tym enigmatycznym opisem, aby po komiks sięgnąć. My tymczasem pędzimy na następne spotkanie.
Rozmowa z Jackiem Świdzińkim rozpoczęła się od deklaracji autora o motywacje do rozpoczęcia kariery komiksowej: "Byłem chory i nie miałem co robić. Robię komiksy z nudów. Robię, bo wstyd nie robić". Autor A niech cię, Tesla! i Zdarzenia 1908 okazał się bardzo zabawnym młodym człowiekiem, który ze sporym dystansem podchodzi do siebie i w sposób elokwentny i zabawny wyjaśnia, o co mu w komiksie chodzi. Świdziński mówił, że jego storyboardy są bardzo podobne do efektu finalnego, i że jako autor stara się, aby rysunkowo jego historie były uproszczone: "Staram się dobrze opowiedzieć, a nie ładnie narysować. Przy rysowaniu się nie staram". Po takich autorskich deklaracjach napomknijmy, że Zdarzenie tworzył dwa miesiące, a Teslę dwa tygodnie. W zasadzie, żeby pojąć fenomen tego spotkania, trzeba na nim było być, bo transkrypcja złotych myśli Świdzińskiego (w tym kontrowersyjnego sądu o tym, że Alexa Rossa nie da się czytać, po którym kilka zbulwersowanych osób opuściło salę) w formacie 1:1 nie jest możliwa i nie będzie pełna bez obrazu podśmiechującego się z własnych żartów autora. Z ustaleń konkretnych, wiemy że Zdarzenie 1908 to komedia ludzka, komiks powieściowy, w którym akcja zasadza się na schemacie "coś robimy, nie wiadomo co, i tak nam nie wyjdzie. I do tego jesteśmy brzydcy", a Tesla oparta została na schematach komercyjnych. I jak tu nie kochać takich autorów?
Choć spotkanie z Michałem Śledzińskim w wydrukowanym programie imprezy widniało w przedziale 11:45-12:15, około godziny 13:00 na sali A popularny Śledziu cały czas bawił publiczność swoimi opowieściami, ponieważ okazało się, że jego spotkanie zamieniono godzinami ze spotkaniem z Grzegorzem Rosińskim. Autor był w bardzo dobrym humorze i dyspozycji, kiedy opowiadał o dwudziestym czwartym numerze Produktu, którego podobno jest hamulcowym, choć sam twierdzi, że jego przedłużające się myślenie przed przystąpieniem do realizacji jest nie hamulcem, a profesjonalizmem. Zdradził również, że są pomysły na spin-offy Osiedla Swoboda dedykowane pojedynczym postaciom (najbliższy tytuł to Dozorca rysowany przez Arka Klimka) oraz chęć zrobienia trzeciego sezonu Osiedla Swoboda, w którym jego bohaterowie się nie postarzeli.
Polterowy korespondent zakończył festiwal na dosyć męczącym spotkaniu z Andreasem, na którym okazało się, że bonusowo obecna była kolorystka autora. Okazało się też, że prowadzonego i tłumaczonego z angielskiego spotkania nie rozumiała, bo po angielsku nie mówi...
Stąpając po mistrzowskim gruncie?
25. MFKiG odbył się na arenie, na której polscy siatkarze walczyli w drodze po mistrzostwo świata podczas rozgrywanych niedawno w Polsce MŚ. I choć festiwal komiksowy może w mistrzowskiej formie nie był, to zapewnił sporo atrakcji, dla których warto do Łodzi było przyjechać. Mocnym punktem była strefa targowa, na której oprócz stoisk z gadżetami (tego elementu na ogół na festiwalach komiksowych brakuje) i stoisk wydawców, znalazły się również stoiska konkurujących cenowo ze sobą sklepów dystrybuujących w Polsce oryginalne komiksy amerykańskie. Z tej cenowej rywalizacji skorzystać mogli fani, kupując niektóre komiksy w przeliczniku 1 zł za dolara!
Grzeszki festiwalu to jak zwykle brak niektórych prowadzących i prezentacji na niektórych spotkaniach, ogromna kolejka przed wejściem w sobotę, nieporządki techniczne (czasami podczas spotkań w głośnikach pojawiał się głos z innej sali) czy nie do końca radzący sobie z sytuacją tłumacze (np. podpytywanie o Breyfogle'a, brak znajomości tłumaczonej materii i dziwny sposób bycia). Marnie wypadł również cosplay, choć akurat w zgodnej opinii wszystkich bardzo duże walory estetyczne posiadał "tyłek" She Hulk. Szkoda też, że nie postarano się jakoś hucznie uczcić dziesięciolecia Taurus Media, które na swoim stoisku "byki" obchodziły okolicznościowymi krówkami z logo wydawnictwa. Krówki smakowały wybornie.
Ogólnie - do Łodzi wraca się w latach kolejnych nie z braku alternatyw, ale dla niezwykłego święta, które zawsze czymś zaskakuje. Tak na plus, jak i na minus.
Galeria
Od: 2014-10-03
Do: 2014-10-05
Miasto: Łódź
Cena: bezpłatny
Strona WWW: komiksfestiwal.com/
Typ konwentu: komiksowy