26. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi
Zmotywuj mnie
Zacznijmy od motywacji wyjazdu. W tym roku już po zerknięciu na program szybko okazało się, że MFKiG nie powala - ligowa średnia zachowana, ale brak czegoś, czym Łódź na ogół przyciągała i zwalała z nóg. Pod względem gości w tym roku na przykład FKW było zdecydowanie atrakcyjniejsze. MFKiG 2015 to oczywiście silna polska reprezentacja (zawsze miło posłuchać i Śledzia, i Szcześniaka, i Sztybora, i Świdzińskiego, i całej reszty) oraz zagraniczne... skamieliny? Przepraszam za termin, ale obok Granta, Bisleya, Rosińskiego, którzy są w zasadzie rezydentami łódzkiej międzynarodowówki (podobnie jak Sandoval w Warszawie), ze świecą szukać było w programie MFKiG wielkich twórców. Twórców świetnych i zaskakujących komiksów (np. Simon Hanselmann) znaleźć się dało, ale to nie oni raczej przyciągają dużą publiczność, która na oko faktycznie zdawała się znacznie mniejsza niż choćby rok temu (być to może zasługa wprowadzenia części atrakcji growych do nowiutkiej - choć mającej problemy ze sprzętem - sali konferencyjnej Stadionu Miejskiego, gdzie miejscowa ełksa akurat w sobotę uległa Warcie Sieradz... starć kibice-komiksiarze nie odnotowano).
Druga sprawa motywacyjna to w zasadzie indywidualna niechęć i zmęczenie całotygodniową pracą, które przygaszały te rozpalające się na ogół w oczach ogniki na samo brzmienie słowa "komiks". Czasami się nie chce i wyżej podpisany polterowy korespondent do Łodzi by pewnie nie dojechał, gdyby nie obowiązki tłuamaczeniowo-prowadzeniowe (spotkanie z Joaną Afonso). Tyle o motywacjach. Teraz kilka migawek.
Pstryk i pstryki
Już na wejściu widać było, że kolejka biletowa jest krótsza niż rok temu (a zatem miano kolejconu MFKiG utraciło już na wejściu...), co potwierdzenie znalazło wewnątrz Atlas Areny. Mniej ludzi. Giełda rozlokowana na korytarzu dookoła tak jak poprzednio, a na giełdzie nowości i możliwości zdobycia podpisów i/lub rysografów od autorów, do których nie udało się dotrzeć w strefie autografów. Na numerki, które trzeba było do tej strefy-wysepki pobrać narzekali chyba wszyscy, ale trzeba przyznać, że wyizolowanie przestrzeni akurat sprawdza się bardzo dobrze - nikt na nikogo się nie pcha, jest czas spokojnie zamienić słowo z autorem, jest kultura. Wyżej podpisany idei tych numerków nigdy nie zaakceptuje, ale jednak widzi pozytywne skutki takiej organizacji autografów. Ponieważ towarzyszył on przez 1,5 h Joanie Afonso podczas dyżuru autografowego, to przekonał się ile dla samego autora może znaczyć zamienienie kilku słów z fanem i usłyszenie pochwał. Joana niestrudzenie najpierw malowała na stoisku Timof Comics, potem w strefie, a potem znowu na stoisku, żeby zaraz stamtąd trafić do pustawej sali A na godzinne spotkanie. Choćby na przykładzie mało znanego gościa wyżej podpisany mógł przekonać się, jak poważnie promocję siebie i swojej pracy biorą autorzy. Wiedzą, że to w ich interesie. W przypadku Joany szczególnie urzekła ją wizyta w strefie taty z córką. Tata uznał, że wśród gości festiwalu rysunki Joany zrobiły na nim największe wrażenie, a na oko jedenastoletnia córka zachwycona była bezgranicznie komiksem Bal.
Strefa obiadowa na trzecim piętrze to miejsce, do którego również nie wszyscy uczestnicy MFKiG mają dostęp, ale moderator może się załapać. Catering wspaniały, miejsce równie wspaniałe na spokojne rozmowy oraz kolejne powitania (przelotne) i wyłudzanie kolejnego rysunku rysia (w przerwie szarlotki Piotrka Nowackiego na przykład, za co wyżej podpisany jest wdzięczny). Wskazówka dla bywalców festiwalu jest taka, żeby spróbować zgłosić się do prowadzenia spotkania jakiegoś kiedyś i spróbować w tej strefie się znaleźć. Miłe przeżycie dla głowy i żołądka.
Spacer po terenie festiwalu jest męczący, ale pozwala poczuć troszkę lepiej atmosferę. Cieszyła oko - i ogólnie cieszy - część cosplayowa. Ludzie się tym aspektem bawią coraz lepiej, co sprawia że ich sceniczne prezentacje są ciekawe (mnie urzekł monolog Asha oraz retro Wonder Woman). Dziwna była organizacja strefy do gry w planszówki - panował tam półmrok, ale trzech grających w Tytusa, zapytanych o ten półmrok, odpowiedziało "daje radę". Gra też podobno fajna. Dobre było animowanie płyty poprzez atrakcje na głównej scenie. Złe było to, że w głównej sali spotkaniowej A, podczas spotkania z Joaną Afonso, dało się słyszeć jakieś niezrozumiała wrzaski z bieżni, którą od sali oddzielała tylko kotara. Jeśli ktoś wyjaśni nam, co działo się tam od 18 do 19 w sobotę, będziemy spokojniejsi i dozgonnie wdzięczni.
Z Łodzi z miłością
I to tyle. Wasz reporter zwykle jeździ na festiwale komiksowe bez mrugnięcia okiem, z uśmiechem wymalowanym na twarzy (na myśl o spotkaniach i rozmowach kuluarowych) oraz kajecikiem pod pachą na notatki szczegółowe ze spotkań. Tym razem był tylko na spotkaniu, które prowadził, a kajecika na spostrzeżenia nie miał (tylko na notację podczas tłumaczenia). Kupił jeden komiks, trzy dostał, dobrze zjadł i ogólnie jest zadowolony. Bo w sumie na festiwal można pojechać i być nim na różne sposoby, mimo chwilowego braku motywacji. A to dlatego, że w gruncie rzeczy jesteśmy fanami, entuzjastami, o czym wyżej podpisanemu przypomniała podróż powrotna do Warszawy w przedziale z trzema powracającymi z tego samego festiwalu osobnikami (dwóch z nich pochwaliło się rocznikiem 78 i 80, czyli należy do tego samego pokolenia co polterowy reporter). Ich komiksowy entuzjazm oraz treść słyszanej mimowolnie rozmowy na tematy komiksowe i okołokomiksowe każdemu uświadomiłaby, że komiksu z krwiobiegu nie da się tak łatwo pozbyć. A podsumowaniem niech będzie reakcja studentki uniwersytetu medycznego, która do tego przedziału trafiła, i kiedy usłyszała, jaki jest temat rozmowy, przemiło i z szacunkiem oraz uznaniem się uśmiechnęła. Po czym założyła na uszy słuchawki.