Wolsung Antologia, tom II
Taką perełką okazała się wydana w kwietniu 2015 roku pierwsza część wolsungowej Antologii. Przynosząc teksty utalentowanych debiutantów obok prac uznanych i utytułowanych twórców, stanowiła potwierdzenie bogactwa uniwersum Magii Wieku Pary – wśród zamieszczonych w niej opowiadań obok lekkich, awanturniczo-przygodowych historyjek można było znaleźć także kryminały, rasowe horrory i dramaty.
Dlatego i po drugi tom zbioru sięgnąłem pełen dobrych przeczuć – tym bardziej, że wśród autorów odpowiedzialnych za jego powstanie bez problemu wypatrzyłem kilka znajomych nazwisk. Zanim jednak zapoznamy się z pierwszym z opowiadań, ponownie dostajemy Wstęp – tym razem autorstwa Szymona Żakiewicza – przybliża on pokrótce uniwersum i linię wydawniczą Wolsunga, na którą, oprócz gry fabularnej składa się także gra planszowa i skirmishowy bitewniak.
Pierwsze opowiadanie, Sześć minut Roberta Carlsona, autorstwa Jakuba Ćwieka, to moim zdaniem jeden z lepszych tekstów w Antologii. Znów wydawca zaczyna od mocnego akcentu, inaczej jednak niż w pierwszym tomie, nie daje czytelnikom lekkiego, przygodowego opowiadania, lecz znacznie cięższą historię. Osadzona w najpilniej strzeżonym więzieniu Alfheimu, przypomina mi nieco Krąg de Belville'a z poprzedniej części antologii – tak jak i w opowiadaniu Marcina Rusnaka fabuła przybliżona jest z perspektywy stróża prawa, stającego naprzeciw genialnego arcyłotra knującego intrygę, w której wszystkie posunięcia przeciwnika są przewidziane na wiele ruchów naprzód, a nieświadome niczego ofiary mimowolnie przybliżają zbrodniczy plan do finału.
Po tak dobrym otwarciu kolejny tekst nieuchronnie musi wyglądać na słabszy, jednak choć po części wynika to z porównania z kapitalnym opowiadaniem Ćwieka, to mam wrażenie, że Spełnienie marzeń Karoliny Day także w innym towarzystwie nie broniłoby się zbyt dobrze. Krótka historyjka autorstwa Anny Dominiczak nie zachwyca ani konstrukcją bohaterów, ani fabuły, ani żadnym innym elementem. Podobnie jak tytułowa bohaterka, zdaje się aspirować do czegoś więcej, niż jest w stanie osiągnąć – i tak jak młodą damę z alfheimskiej socjety, tak i czytelnika czeka nieuchronny zawód.
Nieco lepiej prezentuje się Banalnie proste zadanie Artura Olchowego. Historia wojskowego oddziału (choć lepszym określeniem byłaby zapewne "zbieranina") wysłanego na odległą wyspę z niecodzienną misją stanowi przyjemną, humorystyczną lekturę, i chociaż jej finał sprawia wrażenie uciętego wpół, to sądzę, że jest to celowy zabieg, a nie kwestia niedoróbki.
Jeszcze wyżej oceniłbym Głód żelaza Kornela Mikołajczyka – choć i tu nie zabraknie humoru, to autor pod płaszczykiem niewymagającej rozrywki przemyca ważkie pytania o granice poświęcenia w imię sztuki, wartość i sens ich przekraczania oraz znaczenie artystycznej ekspresji w świecie spętanym sztywnymi konwenansami. Choć na pierwszy rzut oka niepozorny, ten tekst chyba najbardziej ze wszystkich zebranych w drugim tomie Antologii może skłaniać do refleksji.
Zupełnym jego przeciwieństwem jest z kolei Nie-gracz Karoliny Cisowskiej. Przegadana historia o niczym w mojej ocenie stanowi jeden ze słabszych fragmentów Antologii, pod pozornie atrakcyjną formą kryjąc jedynie pustkę.
Przyjemną odmianą okazuje się Pragnienie Krzysztofa Cerana. Historia służącej zaczytującej się w groszowych powieściach pokazuje, że nie tylko Niezwykłe Damy i Dżentelmeni mogą przeżywać w wolsungowych realiach ekscytujące przygody, a materiał na bohaterów może kryć się w najbardziej niepozornych z ludzi. Nawiasem mówiąc, stworzona przez autora postać, pomimo pewnego komicznego rysu, mogłaby znakomicie nadawać się na erpegową bohaterkę – czy to nietypową postać gracza, czy Bohaterkę Niezależną.
Zupełnie w inną stronę idzie Grzegorz Gajek swoim Wołaniem (nocą). Historia ubogiego malarza, któremu los co i rusz rzuca kłody pod nogi także łączy lekkość i humor z ciemniejszymi stronami wolsungowego uniwersum, ale zarówno jej bohater jak i perypetie, które stają się jego udziałem, nie zbliżają się jednak do granicy groteski, na której balansuje Ceran. Pod pewnymi względami bohater Wołania... bardziej przypomina bohatera Głodu żelaza – obaj dla sztuki gotowi są na wiele, artystyczną niezależność cenią nieporównanie wyżej niż pozycję społeczną czy bogactwo; jednak pogoń za sztuką nie kończy się dla malarza tak tragicznie, jak dla genialnego poety z opowiadania Kornela Mikołajczyka.
Po tych dwóch tekstach Antologia znów skręca ku poważniejszej tematyce. W Nowym graczu Maciej Kaźmierczak stawia pytania obecne w fantastyce od jej początków – o granice oddzielające świadomą jednostkę od maszyny, źródła i wyznaczniki człowieczeństwa. Plusem tekstu jest nieśpieszne tempo narracji współgrające z nastrojem opowiadania i zachęcające do choćby chwilowej refleksji.
Jeśli jednak czytelnik stęsknił się już za domyślną awanturniczo-przygodową konwencją Wolsunga, szaleńczymi pościgami, wartką akcją i pojedynkami (prawie) na śmierć i życie, z przyjemnością powinien powitać Latającą wyspę autorstwa Filipa Kopija. Historia odkrywczej ekspedycji w poszukiwaniu legendarnego podniebnego ostrowu to na dobrą sprawę podręcznikowy przykład tego, jak powinien wyglądać scenariusz do tego systemu. Znajdziemy tu i Niezwykłego Dżentelmena, i przygody, tajemnice i szalonego geniusza – wszystko, czego można byłoby oczekiwać. Aż dziw, że w drugim tomie Antologii więcej autorów zdaje się przełamywać domyślną wolsungową konwencję, niż tworzyć historie mocno w niej osadzone.
Na szczęście jednym z nich nie jest Witold Jabłoński, którego Lalka 2 (miłość wieku pary) to ciekawe, zabawne nawiązanie do literackiej klasyki. Skrzące się dowcipem, lekko napisane opowiadanie przewrotnie wykorzystuje także sam tytuł powieści Prusa, nadając mu podwójne znaczenie. Aż chciałoby się zobaczyć, jak potoczą się dalsze losy Wokulskiego widziane oczami łodzianina – tym bardziej, że właśnie do swego rodzinnego miasta kieruje autor bohatera w finale opowiadania.
Kolejny tekst w zbiorze, Szarada, przywodzi namyśl Czarne jaskółki, które zamykały pierwszy tom antologii. Tak samo jak Maciej Guzek, również Paweł Kontek wysyła swych bohaterów, by zbadali sprawę tajemniczych zgonów w kopalni, podobieństwa można zauważyć także pomiędzy samymi bohaterami obu opowiadań. Jednak ten tekst, znacznie krótszy, nie daje podobnego pola do ich bardziej szczegółowego rozrysowania – nawet pomimo pewnej skrótowości to opowiadania czyta się bardzo przyjemnie.
Podobnie jak Teterski aeroklub dżentelmena, w którym Adam Podlewski potwierdza stare porzekadło, że w życiu pewne są tylko śmierć i podatki. Perypetie urzędnika Biura Nadzoru Fiskalnego i Budowlanego Jej Królewskiej Mości w niczym nie ustępują przygodom śmiałych odkrywców i dzielnych awanturników; i choć obawiam się, że bohater opowiadania nie ma co liczyć na miejsce na pierwszych stronach gazet i uwielbienie tłumów, to tekst pokazuje, że w świecie Wolsunga nawet tak niepozorne zajęcie jak inspektor podatkowy może być punktem wyjścia do ekscytujących przygód.
Ciekawy kontrast stanowi z kolei Brudna dola Jana Madejskiego – trudno chyba bowiem wyobrazić sobie bardziej fascynującą profesję niż podniebny pirat, a jednak którkie opowiadania pozwala poznać ukrytą – przygnębiającą – stronę, jaką może mieć to zajęcie. Choć jest to najkrótszy tekst w całym zbiorze, to – paradoksalnie – policzyłbym mu to na plus. Na zaledwie sześciu stronach nie ma miejsca na lanie wody, jednak okazuje się to dość by zmieścić kilka ciętych dialogów, barwnych opisów i celną pointę.
Po tym opowiadaniu wykorzystującym do maksimum ograniczoną objętość, następny tekst stanowi największe moim zdaniem rozczarowanie w całym zbiorze. Nie dlatego, by Szalona Maria Emila Strzeszewskiego pozbawiona była dobrego pomysłu, ciekawych postaci czy sprawnie nakreślonej fabuły – wszystkie te elementy znajdziemy tu jak najbardziej, ale końcowy efekt psuje potworny wprost dysonans, jaki powoduje zestawienie poważnego tematu walki o prawa kobiet z nazbyt topornym humorem, każącym autorowi nadać bohaterom imiona otwarcie odwołujące się do konkretnych pracowników Kuźni Gier. Ciężko stwierdzić, czemu miał służyć ten zabieg, szczególnie w połączeniu z osadzeniem w roli kobiecych bohaterek autentycznych polskich sufrażystek, ale efekt trudno uznać za pozytywny. Niestety, taki – wydawałoby się – drobiazg skutecznie sprawił, że zamiast satysfakcjonującej lektury tekst przyniósł mi jedynie poczucie zmarnowanego potencjału.
Na szczęście szybko zapomniałem o nim dzięki Quincunx autorstwa Macieja Lewandowskiego. Autor przedstawiony jest jako fan Lovecrafta, Kinga i Barkera – i odwołania do każdego z tych pisarzy bez problemu możemy znaleźć w jego opowiadaniu. Krwisty, soczysty horror dobrze osadzony w settingowych realiach pokazuje, jak daleko można odejść od lekkiej awanturniczej konwencji, zachowując wierność wolsungowemu uniwersum. Jeśli którekolwiek z opowiadań zebranych w tym tomie Antologii miałoby doczekać się ekranizacji, to byłby mój zdecydowany faworyt – plastyczne opisy aż proszą się o przeniesienie na ekran.
Znacznie bliższy domyślnej konwencji jest Łukasz Radecki i jego Ostatnia wyprawa. Opowieść o wyprawie prywatnych detektywów do serca slawijskiej Puszczy Dębowej budzi nieodparte skojarzenia z Ostatnią pracą Petroklesa Durronta z pierwszego tomu antologii, i choć środek Wanadii daleki jest od egzotycznych scenerii, w jakich osadzona była fabuła opowiadania Pawła Majki, to podobieństwa pomiędzy oboma tekstami są zbyt poważne, by można ich nie zauważyć. Jednak nie składałbym ich na karb świadomego czy celowego zapożyczenia, a raczej odwołania do tych samych elementów settingu i zbliżonego ich wykorzystania – choć moim zdaniem Ostatnia praca... robiła to lepiej.
Horror vacui Przemysława Zańko to kolejny krok w stronę wojennych opowieści. Jednak podczas gdy Banalnie proste zadanie było lekkim, humorystycznym tekstem, ten stanowi raczej połączenie filmu akcji z horrorem. Ograniczona objętość zdecydowanie wychodzi opowiadaniu na dobre, dając intensywność, która przy dłuższej formie mogłaby łatwo rozmyć się w obszerniejszych opisach i rozbudowanych dialogach.
Dla odmiany ostatni tekst w zbiorze, Simon autorstwa Marcina Sergiusza Przybyłka to najdłuższe z opowiadań zebranych w drugim tomie Antologii. Tak jak i w pierwszej częśći zbioru, na konie zostaje nam najdłuższa ze zgromadzonych prac. Chciałbym móc powiedzieć, że podobnie jak w przypadku Czarnych jaskółek, na deser dostajemy jeden z najlepszych materiałów, ale – niestety – choć Simon mógłby pretendować do tego miana, to tragiczna opowieść o Quasimodo wieku pary wiele traci przez zakończenie, które w mojej ocenie stanowi zupełną pomyłkę. Nagromadzenie dramatycznych zwrotów akcji w którymś momencie zaczyna zwyczajnie nużyć, a wieńczący historię finał wydaje się być kompletnie sztuczny. Szkoda, bo to opowiadanie czytało się naprawdę przyjemnie.
Dalej znów dostajemy kilka map ze świata Wolsunga oraz garść reklam – choć tych ostatnich, jak na mój gust, mogłoby być zdecydowanie mniej.
Po kapitalnym pierwszym tomie Antologii drugi obniża nieco poprzeczkę, ale nadal stanowi lekturę godną polecenia – nie tylko zagorzałym fanom Wolsunga. Bogactwo i różnorodność tekstów wchodzących w jego skład pokazuje, jak szeroka i pojemna jest settingowa rzeczywistość, jak wiele motywów i elementów można w nią wpasować i jak odmienne konwencje i gatunki połączyć w steampunkowym sztafażu świata Magii Wieku Pary.
Dziękujemy wydawnictwu Van Der Book za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Autor: antologia
Wydawca: Van Der Book
Data wydania: wrzesień 2015
Oprawa: miękka